Pierwszy sprawdzian w tym sezonie. Sprawdzian tego jak daleko odpłynąłem od formy z poprzedniego roku. Grudzień, styczeń i luty praktycznie bez treningu, dodatkowo choroba, która nie chciała się skończyć spowodowała spadek formy. Pytanie tylko jak duży. Do Wiązownej jak co roku pojechać chciałem. Teraz też pojechałem ale z dość dużą obawą nawet o to czy ukończę. Celowałem w wynik lekko poniżej 1h50min. Mój target podyktowany był głową i ostatnim treningiem biegowym, który pokazał, że na 8km trasie ciężko mi utrzymać tempo 5min/km. Stanąłem w strefie 1:45 i wystartowałem. Pogoda jak na Wiązowną nietypowa:) Ciepło 7 st. C, lekki wiatr na pierwszych 10km w twarz, z powrotem w plecy. Rok temu było -7 st C. Początkowo biegłem spokojnie, ale niesiony emocjami zamiast planowanego tempa 5min biegłem 4:45. Kontrola tętna – jest OK. Dwa żele energetyczne – na styk. Pierwszy przed startem drugi na połówce dystansu. Biegło mi się dobrze, po 4tym km wszedłem w bieg i wszystko grało. Startował Robert, Arek i Wojtek. Wojtek z tyłu, Arek daleko z przodu ale gdzie Robert. Wiedziałem, że celuje na ok 1:40 więc prawdopodobnie będę miał problem z dotrzymaniem mu tempa. Nie wiedziałem gdzie jest? Za mną czy przede mną. Okazało się, że jest z przodu, dogoniłem go na 7ym kilometrze. Chwilkę biegliśmy razem ale ja czułem się na tyle dobrze, że pobiegłem szybciej. Chwilę przed zawrotką oczywiście piątka z Arkiem (biegł szybko – ale nie na życiówkę). Na półmetku także zobaczyłem biegnącego kelnera, który kiedyś wyprzedził mnie na 10km. Powiedziałem wtedy, że to wstyd i nigdy już kelner mnie nie pokona. Teraz był jakieś 500m z przodu. Przyśpieszyłem bo czułem się dobrze. Z 4:45 tempo wzrosło do 4:30. Piątka z Wojtkiem, który był z tyłu. Na plecach czułem Roberta. Nie wiedziałem czy goni czy nie. Na 14tym km spojrzałem na zegarek, który pokazywał tempo 4:10/4:15 – szybko, bardzo szybko:) Kelner zrobił swoje, gonie go, tylko nigdzie go nie ma. Myślę: na pewno też przyśpieszył. Meta się zbliżała a ja czułem, że jeszcze mam rezerwy. Pamiętam takie półmaratony w Wiązownej gdzie od 15km jechałem na oparach. Dzisiaj nic – jest siła, nogi biegną, wszystko super. Do mety dotarłem z czasem 1:36:38, wyprzedzając do półmetka kolejnych zawodników. Niestety nie kelnera:( Na mecie dopiero okazało się, że kelner jest za mną o jakieś 4min. Musiałem go przeoczyć:) Pierwszy raz (chyba) miałem szybszą 2gą połówkę niż pierwszą. Jestem zadowolony. Silnik pracuje i nie bardzo się zamulił.