Orlen Warsaw Marathon podejście drugie. Drugie bo pierwszego nie ukończyłem zupełnie jak Henryk Szost. Różnica między nami była tylko taka, że on skończył w okolicach 30km a ja nawet nie stanąłem na starcie. Dzień przed zawodami, odbierając numer startowy doznałem kontuzji pleców i ostry ból skutecznie odebrał mi możliwość startu. W tym roku miało być inaczej. Myślałem, że pobiegnę ale raczej spokojnie szlifując spóźniającą się formę na start w Pradze. Mój plan został lekko zweryfikowany po dwóch startach na dystansach o połowę krótszych w Wiązownej i Warszawie. Tam poszło mi całkiem nieźle i to bez większego zmęczenia. Weryfikacja planu polegała na tym iż w Orlen Maratonie zaplanowałem sobie 10cio kilometrowy odcinek testowy. Jak po 10tce będzie dobrze to biegnę szybko i walczę, a jak będzie średnio – to zwalniam (tak do tempa w okolicach 3:30). W tym roku odebrałem pakiet startowy także w sobote (mając w pamięci ubiegły rok – nie robiłem gwałtownych skłonów). Całość miasteczka biegowego budziła podziw. Orlen to jednak profesjonaliści. Dla kontrastu - wystawcy na EXPO przeciętni:) W dzień startu – kolejką SKM na stadion (przebieżka na stacje bo mało czasu) i razem z chłopakami (Pawłem i Jackiem) na start. Tam spotkaliśmy Arka, który rok temu na Orlen’ie złamał 3h. Szybkie przebieranie – szukanie plastrów i na start. Ile tu ludzi. Bieg na 10km przyciągnął chyba z pół polskiego świata biegowego. Wystartowałem ze strefy 3h-3:30h gdzieś koło Pacemakera na 3:15. Pogoda wymarzona, atmosfera wspaniała. Biegłem na tętnie ok 160 co dawało mi komfortowe warunki do biegu a w połączeniu z tempem około 4:28 sugerowało dobry wynik. Każdy kilometr upływał szybko, podbieg na ul. Idzikowskiego też mnie nie ruszył. Dalej do półmetka w Powsinie – jest dobrze. 25 i 30km zacząłem analizować co będzie gdy utrzymam tempo. Prognozowany wynik był bardzo dobry w okolicach 3:09, 3:10. Wiedziałem, że gdzieś poczuje, że to maraton. Tak się tez stało na 38km, jednak nie było to nic strasznego ale komfort biegu się zmniejszył. Było to tak blisko mety, że specjalnie się tym nie przejąłem. Wyprzedzałem biegaczy i bez grymasu na twarzy pozowałem fotoreporterom na moście Świętokrzyskim. Meta na błoniach Stadionu Narodowego, głośna muzyka i dopingujący kibice dali dodatkową energię na ostatnich metrach. Czas netto 3:10:33 to moja nowa życiówka poprawiona o ponad 6min. Tak z niczego był bardzo dobry bieg. Cieszę się, tym bardziej, że teraz na luzie będę mógł zwiedzać Pragę. Po biegu, kolejny raz zaskoczyła mnie organizacja imprezy. Strefa masaży to wzór do skopiowania dla największych na świecie. Pełna profeska, numerki, leżaki, brak kolejek, baseny z lodem. Moja „postartowa” forma była naprawdę dobra. Tego dnia mógłbym biec dużo dalej. Słowem, wszytko extra. Tak więc stało się – debiut w Orlen Maraton uważam za udany.