Kolejny Klasyk – Bieg Niepodległości, który w moim kalendarzu znajduje się od dłuższego czasu (6ty start), czwarty na tej samej trasie. W tym roku to bieg na totalnym braku przygotowania, moje treningi to moje starty w zawodach. Tydzień po maratonie, jetlagu i lekko przeziębiony – pomyślałem, że może pobije życiówkę:) No może zbliżę się do 38min 59 sec. Nie często biegam 10km, a dwa ostatnie biegi na 5km były obiecujące. Taki szaleńczy plan miałem. Na starcie znów z Arkiem – chyba starty razem to nasze przeznaczenie. Pomyślałem, że się z nim utrzymam. Niestety utrzymałem się ale tylko 1,5km – potem już było gorzej. Biegłem równo, lekko poniżej 4 min na km ale niestety to nie dało oczekiwanego wyniku. W połowie dystansu widziałem na zegarku 19:30 więc nie było źle… potem musiałem zwolnić, chociaż zegarek zaczął pokazywać PACE poniżej 4 min. Biegło mi się słabo – maszyna więcej nie wykręcała. Biegłem na złamanie 40min. Jeszcze km przed metą sprawdziłem zegarek i było na styk. Ostatni kilometr wycisnąłem maxa – niestety PACE 3:55 nie wystarczył. Na mecie uzyskałem czas 00:40:14 – wszystko przez 100 dodatkowych metrów, które pokazał mój zegarek i tym mnie oszukał. Zwale na niego:) Chociaż wiem, że na nic więcej nie zasłużyłem. Miała być życiówka (choć w nią nie wierzyłem)… i była bo na tej trasie w tym biegu i w tym terminie był to mój najlepszy czas… Ale do PB daleko.