Wycieczka po medal, wycieczką po KOMa a ostatecznie lajtowy bieg ze skręconym stawem skokowym. Tak można podsumować ostatni bieg w Falenicy (nie zaliczany do cyklu). Pojechałem zaatakować czas Arka zrobiony na falenickiej pętli czyli jedno kółko na maxa a reszta „jak się da”. Start jak zwykle z ostatnią grupą i ambitny pierwszy kilometr w tempie 4:09. Niestety po 3cim podbiegu zwichnąłem kostkę (winny: falenicki korzeń). W tym momencie mój szybki bieg się skończył. Zwolniłem do 5:10 cały czas odciążając lewą nogę, która na zbiegach dość mocno bolała. Na szczęście nie było to duże zwichnięcie – dobiegłem do mety z czasem powyżej 45min, co w tegorocznym cyklu było moim najgorszym osiągnięciem ale porównując do lat poprzednich – prawie najlepszym. Tegoroczna Falenica znacząco wpłynęła na moją formę. Zyciówki w półmaratonie i 10km to m.innymi jej zasługa. Najlepszy czas, który jest moim falenickim PB to 42min pozwolił na zakończenie cyklu na miejscu 77 [OPEN] i 17 [M35]. Falenica rządzi – ale ceremonia nagradzania zwycięzców i rozdawania medali okropna – organizatorzy muszą ten temat przemyśleć (mnie cierpliwości nie wystarczyło – medal odebrał mi Jarek).