Dziesiąty, jubileuszowy Półmaraton Warszawski – rekord frekwencji w biegach masowych w Polsce. Zawodników na mecie – prawie 13tyś. Dla mnie to ostatni długi bieg przed startem sezonu – Maratonu w Paryżu. Dwa tygodnie do startu nie ma co szaleć, tak powiedział trener Pszczółkowski. Tak więc za jego radą, miało być, i było dość spokojnie. Na starcie dużo znajomych. Jacek, Paweł, oczywiście trenejro Pszczółek, Arek, Robert…. trzeba by długo wyliczać. Przed startem spotkaliśmy też Kolę z rodziną, który miał ambitny plan pobiec 1h30min. Dobrze się składało, bo ja chciałem właśnie tak biec. To miało być moje tempo maratońskie. Start i meta, z uwagi na spalenie się betonowego Mostu Łazienkowskiego (jedyny taki przypadek na świecie) został przeniesiony w okolice Placu Piłsudskiego. Po krótkiej rozgrzewce (Arek miał kaca więc długiej rozgrzewki być nie mogło) stanęliśmy na starcie we trzech. Dookoła nas pacemakerzy na 1:25 i 1:30 – wypatrywaliśmy znajomych ale tłum był tak wielki, że nie sposób było się odnaleźć. Po starcie tłok i tak do ok 5go kilometra. Jak na dużych światowych imprezach. Biegliśmy oczywiście lekko szybciej niż zakładane 4:15min/km. To wpływ fali nośnej:). Tempo ustabilizowaliśmy dopiero w okolicach 7go km, gdzie była zawrotka na Mokotowie. Pogoda wyśmienita – cale szczęście, że ubrałem się krótko. Kola dawał rade, od 8go km zostając jednak lekko z tyłu. My z Arkiem biegnąc za Maćkiem Dowborem, przeanalizowaliśmy całą anatomie jego biegu i doszliśmy do wniosku, że trzeba wyprzedzać. Utrzymywaliśmy stałe tempo pomiędzy 4:10 a 4:15 - biegnąć lekko. Uff, co za super sprawa biegać w takim tempie z dość dużą rezerwą. Tunel na Wisłostradzie jak zwykle spowodował, że mój zegarek (GPS) zwariował, ale nie to było dziś ważne. Biegliśmy na czas w okolicach 1h29min. Ostatnie dwa kilometry to szalony pomysł Arka aby górkę pod Konwiktorską pobiec szybciej. Tak tez zrobiliśmy – tempo skoczyło do 3:50, a ostatnie półtora kilometra nawet niżej. Arek wyprzedził mnie o 15sec na mecie. Był jednak na koniec trochę świeższy (to pewnie przez wygraną walkę z kacem). Dobry bieg, dobra atmosfera, dobra pogoda, dobre wyniki – Kola dobiegł w okolicach 1:36 czyli na drugiej połówce stracił 6-7 min, ważne że zrobił PB. Reszta chłopaków także zadowolona. Na mecie spotkanie ze znajomymi – o dziwo i Kwidon’ek się także pojawił. Ogólnie fajna impreza, to mój 6ty start w Warszawie na tym dystansie i zarazem najszybszy, choć w zamyśle był jednak tylko szybszym treningiem.