Kolejne miasto „obsikane” :). Tak nazywam miejsca gdzie przebiegłem królewski dystans. Tym razem kolejne polskie miasto – Gdańsk. Mój wiosenny tryptyk maratoński zakończył się na 1 PZU Gdańsk Maraton (po Paryżu i Orlenie). Miał to być maraton na deser – i był. Choć w trakcie paryskiego biegania mówiłem sobie, że jak dobiegnę do mety to na wiosnę już nić więcej nie pobiegnę. W Paryżu do mety dobiegłem i potem pobiegłem Orlen a teraz Gdańsk. Weekend przed maratonem do „sportowych” nie należał. Długa piątkowa podróż na półwysep Helski (przez Ełk) i „Kite” weekend spowodował, że w niedzielę o 5:00 wstałem z niezłym kacem (nie alkoholowym). Szybkie pakowanie i droga do Gdańska gdzie byłem już przed 7:00. Odebrałem pakiet i siedząc w samochodzie czekałem na Arka, który był w bardziej komfortowej sytuacji (spał w Gdańsku). Tego dnia śniadania nie było, Arek kupił mi hot-doga na stacji benzynowej żebym nie padł na pysk. Rano zimno (wiatr), ale w odróżnieniu od wielkich maratonów, depozyty i sam start to tylko 10 min oczekiwania. Wszystko blisko, bez zbędnego chodzenia – extra. Start i Meta na terenie Amber EXPO obok stadionu Amber Arena to super miejsce do takich imprez. Na starcie spotkaliśmy Marcina Soszkę, którego poznaliśmy w Tallinie i razem ruszyliśmy do walki z trasą. Pierwsze kilometry to miła niespodzianka - bieg przez korytarz ECSu (Europejskiego Centrum Solidarności), następnie Długi Targ i Starówka a potem dłuuuuuga prosta do Sopotu. Tam Arek i Marcin oderwali się delikatnie. Ja biegłem „na czuja” – bałem się, że niesportowe życie w ostatnich dniach skutecznie da mi się we znaki. Pamiętałem, że w nogach mam już dwa maratony a także odczuwałem dziwny (delikatny) ból w prawej łydce. Biegłem poniżej swojego progu. Nie wiedziałem co będzie więc biegłem lekko, choć to „lekko” często bywało tempem 4:30 i szybciej. Wiatr cały czas w twarz, aż do 20km potem lekko z boku a potem znów w twarz (do 28go km). Czekałem na znajomy z Triathlonu Gdańskiego park Ronalda Regana. Tam było już fajnie – z wiatrem i z górki, cały czas równe tempo, choć na chwilę dopadł mnie dziwmy ból w środkowej części lewego kolana – ale tak jak szybko przyszedł, tak szybko odszedł. Na 32 km dogoniłem Marcina, który miał kłopoty ze achillesami i musiał je „reanimować”. Na 7 kilometrów przed metą wiedziałem, że maraton ukończę, widziałem już stadion, ale jeszcze do mety kawałek. Na ostatniej zawrotce (37km) przybiłem 5’ke z Arkiem, który był jakieś 500 m przede mną. Potem - 40 kilometr to wbieg na stadion, runda honorowa, wybiegnięcie i ostatni kilometr do mety. Tam wiało okrutnie. Meta w hali Amber Expo, medal, woda potem extra masaż i prysznic. To wszystko… a nie jeszcze zupa pomidorowa i małe piwo do Arka:) Ta impreza to naprawdę dobrze zorganizowany maraton. Ukończyłem go z czasem 3h16m54s na 121 miejscu OPEN. Czekam na zdjęcia od Wasyla, który był w kilku miejscach na trasie. Jeżeli organizacja imprez w Polsce będzie nadal się tak rozwijała, nie wiem co będzie za kilka lat – może SPA na mecie dla Finisherów?:)