Ultra… co to jest ultra bieganie? Pewnie wie to ten co tego doświadczy. Dodatkowo ultra bieg po górach jest czystą (w dobrym tego słowa znaczeniu) dezynfekcją organizmu. W moich planach startowych na ten rok pojawiły się biegi Ultra po górach, w tym jeden 100km. Tradycyjnie najdłuższy dystans Festiwalu Biegowego w Krynicy – Ultramaraton 7 Dolin. Była to już moja trzecia batalia z tymże biegiem. Do tej pory był remis 1:1 (raz bieg ukończyłem na mecie, a raz na 66km). Także, tradycyjnie do Krynicy pojechaliśmy w składzie Gapmont Running Team (Arek, Paweł, debiutant Jacek i Ja). Z Arkiem zmierzyliśmy się z pełnym dystansem, Paweł z Jackiem z dystansem 34km. W tym roku było kilka nowinek, m.innymi krótsze dystanse startowały tak aby finishować w Krynicy a nie jak w latach ubiegłych w Rytrze i w Piwnicznej. To spowodowało, że my z Arkiem po 2óch godzinach snu (ok 2giej w nocy) musieliśmy się pakować na start a Jacek z Pawłem jeszcze smacznie chrapali. Moja recepta na ten bieg była prosta (podyktowana doświadczeniem z lat ubiegłych) a mianowicie: rozpocząć bardzo ostrożnie, redbull, żele,cola i kabanosy w przepakach, koszulka i skarpetki w Piwnicznej oraz magnez i ibuprom do 35km oraz Brooxy PureGrit3 na nogach. Pogoda zapowiadała się świetna. Niezbyt gorąco, pochmurno i bez deszczu. Wystartowaliśmy o 3.00 i zaczęło się psychiczne piekło. Nie wiem dlaczego przed biegiem byłem bardzo dobrze zmotywowany i nastawiony a po starcie moja psycha runęła z hukiem o ziemie. Mniej więcej do 21km (Schronisko na Hali Łabowskiej) nie mogłem się rozluźnić, ciągle myśląc o pozostałym dystansie i kilkunastu pozostałych godzinach wysiłku. Zastanawiałem się dokąd dobiec? Czy tylko do 36km (do Rytra) czy zakończyć na 66km (w Piwnicznej). Całe szczęście, że razem ze wschodem słońca, mój mózg przestawałem na pozytywne myślenie. Od początku trasy biegliśmy z Arkiem razem. Ciekawe czy on biegł ze mną bo chciał, czy dlatego, że popruła mu się czołówka i nic nie widział:)? Uznajmy, że tak chciał. Na Pierwszym przepaku, w Rytrze, moja psychika dostała dużą porcję pozytywnej informacji – cały podbieg od mostu na Dunajcu do Hotelu Perła Południa podbiegłem, co nie zdążyło się nigdy wcześniej. W Rytrze „zainstalowałem” kijki, znałem dobrze trasę i wiedziałem, że na podejściu do Przechyby się przydadzą. Na tym przepaku był także start biegaczy walczących z trasą 64km. Gdy oni czekali na start, my z Arkiem ruszyliśmy dalej. Widomo było, że prędzej czy później będą nas wyprzedzać. I tak się stało, ale łatwo nie mieli. Fragment trasy z Rytra na Radziejową jest mega wyrypą. Kolejny punkt żywieniowy toHala Przechyba. Tu był nasz ostatni wspólny posiłek – nasz, czyli z Arkim. Ja zostałem lekko z tyłu. Ale ponieważ świat nie lubi puski, na tym odcinku spotkałem mojego kompana z zeszłego roku – Huberta, który dobiegł do mnie i przekazał duża dawkę optymizmu. Hubert z kumplem biegli 64km. Moje „radio” było już dość wyczerpane, ale oczywiście uprzyjemniliśmy sobie bieg rozmową o tematach różnych:) Radziejową dopadliśmy szybciej niż myślałem (rok temu droga się bardzo dłużyła). Potem Eliaszówka i sławetny zbieg do Piwnicznej. Od tego momentu zacząłem śledzić czas. Wiedziałem, że Jacek i Paweł wystartują z Piwnicznej o 12:00 (rok temu tam dotarłem 12:09) – w tym mogłem być szybciej. Skalkulowałem, że jeżeli zbieg mnie nie „zabije” to mogę być nawet 20 min szybciej. Tak się tez stało. W Piwnicznej spotkałem Pawła i Jacka oraz Arka. Niestety miałem troszkę zbyt mało czasu aby dalej zabrać się z nimi. Wystartowali o 12tej – ja kilka minut później. Porównując moje samopoczucie do lat poprzednich, było zdecydowanie lepsze. Łomnica-Zdrój i 3 sąsiadujące hopki przeszły spokojnie, zbieg do Wierchomli i podbieg do przepaka także. Dobiegając do parkingu hotelowego gdzie był przepak widziałem Arka i Pawła jak ruszali w dalszą drogę. Na tym punkcie spotkałem Huberta, który pomógł mi znaleźć miejsce do siedzenia i przyniósł jedzenie – taki suport jest extra:) Okazało się, że Hubert skończył w Piwnicznej i dalej już się relaksował. Dla mnie, od teraz miało się zacząć cierpienie. Podejście pod wyciągiem narciarskim. Rok temu moje nogi co raz sygnalizowały mi, że już dosyć. Tym razem poszło dość gładko. Wydaje mi się, że organizatorzy lekko zmodernizowali początek podejścia – ale nie miało to zbytniego wpływu na stromiznę. Mój kompan Suunto Ambit 3 podpowiadał mi ile jeszcze do szczytu co całkiem nieźle wpływało na moje samopoczucie. Opcja nawigacji i Punktów na mapie, w sunciaku jest rzeczywiście dobrze zrealizowana. Kolejnym etapem trasy były połoniny bacówki i zbieg do Szczawnika. Teraz już byłem u siebie. Znałem te tereny bardzo dobrze. Teraz celem było dotarcie do ostatniego punktu czyli Bacówki nad Wierchomlą – 6km lekko pod górkę. Na ostatnim punkcie wiedziałem, że już jestem w domu – 12km do mety. Skontrolowałem czas i po krótkim pobycie w punkcie żywieniowym ruszyłem dalej. Byłem pewien, że poprawie czas z poprzedniego roku – pytanie było, o ile? Liczyłem, że coś około godziny, ale na styk. Chciałem aby była to godzina a nie np.: 59 min. Przekalkulowałem pozostały teren i potrzebne tempo. Biegłem większość odcinka, cały zbieg do Krynicy i finisz na deptaku z tempem lekko powyżej 5 min/km. Dotarłem… Meta. Spiker czyta moje nazwisko:) Zawodnicy leżący na ziemi, a ja? Odbieram medal, butelkę wody i dzwonie do chłopaków, gdzie są… Byli już na piwku (w znanym miejscu). Idę do nich, podejście pod górę, kurcze jak dobrze się czuje:) Nie zajechałem się, wynik poprawiony o ponad godzinę, mogę pic piwo, mogę jeść, mogę chodzić – cudownie. Ultramaraton 7 Dolin 2015 ukończyłem z czasem 14h30min06sec na 184 miejscu OPEN.