Matys Running - III ultraMaraton Bieszczadzki Matys Running - III ultraMaraton Bieszczadzki
Portal wyników sportowych

Menu:


Nazwa: III ultraMaraton Bieszczadzki
Data: 11.10.2015
Dystans: 52 km
BIB: 553
Czas netto: 06:04:35
Czas brutto: 06:04:52
Miejsce OPEN: 111
Liczba zawodników na mecie: 630
Procent: 18%
Średnia prędkość: 8,6 km/h
PACE: 07:01 min/km
Typ: Trail
Miejsce: Polska, Cisna


   Wyprawa w Bieszczady zawsze chodziła mi po głowie. Są to niewątpliwie najrzadziej odwiedzane przez mnie góry. Być może z powodu bardzo słabej proporcji kilometrów na godzinę, które trzeba pokonać aby tam się dostać. 450km z Warszawy do Cisnej jedzie się ze średnią prędkością 60km/h daje czasowo mnóstwo godzin w aucie – a ja od takich wypraw (w nowej Polsce z autostradami) odwykłem. Ale cóż – padł pomysł. Trzeba go zrealizować. Bieganie po górach tak mnie wciągnęło, że ja postanowiłem wciągnąć Arka (chyba taka była kolejność). Nie wiem czy on tak samo lubi biegać po „nierównym” ale jakoś specjalnie nie krzywi się gdy ja wymyślam co chwila jakieś wspólne eventy:) Może mnie lubi i głupio mu odmówić?. No cóż, sprawdzał i pytał nie będę – ważne, że lubi piwo po i przed wysiłkiem a to w moim towarzystwie ma zagwarantowane w pakiecie. Tak więc, we dwóch, (w zasadzie 3’ech bo Arek zabrał najstarszego syna) znaleźliśmy się w Cisnej, gdzie OTK Rzeźnik organizował III ultraMaraton Bieszczadzki. Bieg górski na dystansie około 52km z sumą przewyższeń około 2600m. Bieg w liczbach był prawie połówką ultramaratonu 7 Dolin w Krynicy, więc nasze nastawienie i należny szacunek do, mimo wszystko długiego dystansu, był podzielony przez dwa. Zrobiliśmy kilka rzeczy, których przed takimi wyzwaniami podobno robić się nie powinno. Nikt nam nie powiedział - więc zrobiliśmy:) Dzień przed zawodami wpadł nam do głowy szalony pomysł aby odebrać pakiet startowy najdłuższą drogą, postanowiliśmy iść w góry. Zupełnie przypadkiem trasa Leśnej Kolei Bieszczadzkiej przebiegała pod oknami naszego pensjonatu – użyliśmy tego typu transportu aby przetransportować się z Dołżycy (3km od Pakietu Startowego) do Przysłupa (ok 13km od Pakietu Startowego – górami). W zasadzie pomysł był na tyle spontaniczny, że nie zdążyliśmy go przeanalizować. W Bieszczady zawitała zimowa -jesień, a nasze ubrania były letnio-jesienne więc już sama przejażdżka kolejką była lekkim nadużyciem stwierdzenia „przyjemne zwiedzanie”. Całe szczęście, że humory nas nie opuszczały i po wypiciu grzanego piwa na stacji w Przysłupie, ruszyliśmy na szlak. Wędrówka po pakiet była epicka – cudowne krajobrazy Bieszczad o tej porze roku. Po prostu super. Wdrapaliśmy się na okoliczny najwyższy szczyt – Jasło (1153mnpm), i jak się okazało tam tez był 44km trasy biegu. Wiec nasza wyprawa okazała się nie tylko dobrym treningiem ale także, zupełnie nieplanowanie, zrobiliśmy oględziny ostatnich 8 km trasy. W sumie poszło nam dość sprawnie bo po około 2,5h trekkingu dotarliśmy do Cisnej i odebraliśmy numery startowe i pakiety. Reszta dnia także zdecydowanie nie była podporządkowana biegowi. Zasiedliśmy bowiem w Siekierezadzie (kto był ten zna, kto nie był powinien poznać) i delektowaliśmy się grzanym piwem. Następnie udaliśmy się na nawadnianie do kolejnego baru tak aby po zmroku ruszyć po torach kolejki do naszego pensjonatu. Ten odcinek także nie został przez nas pokonany „na raz”. Mniej więcej po kilometrze zanurzyliśmy się w kolejnej knajpie aby uzupełnić, dość szybko uchodzący z nas, płyn. Zastanawiałem się nawet kiedy to odkryliśmy, że najlepiej nawadniającym płynem jest piwo. Nie wiem, chyba było dawno – a człowiek, który nam to powiedział musiał być nadzwyczaj doświadczony i mądry. Wreszcie położyliśmy się spać. Na Beer-counterze wybiło chyba 6. Czy to znak, że jutro będziemy na trasie około 6 godzin? Poranek obudził nas… melodyjką budzika. Ciemno, zimno ok 2 st.C. Start o 7:00. Mamy chyba szczęście bo 3km spaceru do startu mogłoby nas zabić – ale po wyjściu z domu spotkaliśmy miłego biegacza z okolić, który zaoferował nam transport w ciepłym samochodzie. Uff zdążymy – pomyślałem. Nawet będziemy mieli czas na oddanie depozytów i spokojną rozgrzewkę. Rozgrzewkę? Ale po co. Przecież to bieg górski. Punktualnie o 7ej wystartowaliśmy. Ale nas dużo… Wtedy to zacząłem myśleć o tym co nas może czekać na trasie. Pierwsze, rozbiegowe, 14km lekko pod górkę ale po asfalcie. Zimno nie było, nawet myślałem, żeby zdjąć kurtkę, ale dobrze, że tego nie zrobiłem. Biegłem za Arkiem. On jak zwykle musiał znaleźć sobie partnera do rozmowy, co szybko uczynił i pierwsze kilometry upłynęły pod znakiem „Radia Recław”. Po wbiegnięciu na pierwszą górę zaczęło się mniej ciekawie. Wichura podobna do tej z Verezzano-Bridge w NY, przeszywające zimno w połączeniu ze spoconymi ciuchami, lekko mnie przeraziły. Arek poczekał na mnie i poinformował, że jest mu zimno więc będzie się grzał szybkim biegiem. Faktycznie lekkie ciuchy, które mieliśmy ze sobą, były naprawdę „lekkie”. Tak to pożegnałem się z kompanem mojej podróży. Początkowo w górach biegliśmy po granicy polsko-słowackiej aby później z niej zbiec w dół i znowu wspiąć się w górę. Wyrypa pod Hyrlatą była naprawdę słuszna. Myślę, że na całej trasie biegu 7Dolin w Krynicy nie ma tak stromego odcinka. W tym momencie rywalizacji czyli na około 30km moi przeciwnicy, którzy tak licznie dotychczas mnie wyprzedzali – lekko zwolnili. Zacząłem wyprzedzać. Nie wiedząc co się takiego stało, podejrzewałem nawet bufet o napoje z mega wspomaganiem, dość zwinnie wdrapałem się na grań. Gdy w połowie wyrypy zobaczyłem grającego na kontrabasie, ubranego we frak i białą koszulę człowieka – pomyślałem, że owe napoje dodają dużo siły ale także powodują halucynacje (taki efekt uboczny). Nie, tak nie było – facet stał i grał, a ja biegnąc dotychczas na dużym komforcie, miałem po prostu więcej sił niż inni. Zbieg z Hyrlatej przez Rosochę był pierwszym sygnałem, że można. Zbiegałem szybko. Piłem tylko na punktach. Wyjątkowo jak na mnie ale zmusił mnie do tego mój stary bukłak, który swoją małą dziurką spowodował, że moje plecy były mokre i ni cholery nie dało się z niego napić. Ostania góra to wspinaczka na Okrąglik. Miałem mnóstwo siły – ciągle wyprzedzałem. Zimno już mi nie przeszkadzało (choć wiało okrutnie). Gdy dotarłem do Jasła (44km – byłem tam dzień wcześniej) wiedziałem co mnie dalej czeka. Ostanie 8km to sprint do mety z ostrym zbieganiem. Na ostatnim odcinku wyprzedziłem ok 30 zawodników. Naprawdę czułem świeżość. Chyba głowa pamiętała jeszcze biegi 100km. Na mecie czekał na mnie Arek, który zdążył już się przebrać. Ja szybko zrobiłem to samo. Jak zwykle zadowolenie z pokonanego dystansu miałem bardzo duże. Super fajna impreza, pewnie przyjadę na Rzeźnika. Moje miejsce 111 Open chyba mówi niewiele. Mnie mówi tylko tyle, że miałem duży zapas i gdybym pobiegł mocniej pierwsze kilometry (a mogłem) wynik na pewno byłby dwucyfrowy. Może następnym razem:) Teraz zagadka… co zrobiliśmy zaraz po przybiegnięciu na mete i przebraniu się??? :)






Created by gapmont.com A.D.2013