Nie wytrzymam! Co jest z tym biegiem, zawsze coś musi pójść nie tak. Tym razem rozmontowała mnie okrutna kolka, która dopadła mnie przed trzecim kilometrem. A miało być tak pięknie. Tyle pracy i dupa. Ale od początku – jak było. Przygotowany byłem jak nigdy wcześniej. Czas w okolicach 38min miał być ‘bułką z masłem’ – w myślach przyzwyczajałem się do czasu 37min (marzenie to 36min59sec). Aby taki rezultat uzyskać powinienem trzymać tempo w granicach 3:42/3:45. Powinienem przez 10km a udało się tylko przez 3km. Od startu czułem, że będzie coś nie tak. Biegłem z Grześkiem, bo Arek pobiegł zdecydowanie szybciej. Biegło mi się ciężko. To nie był ten dzień. Tętno wysokie, nogi ciężkie. Czyżby to odczuwalne trudy biegu w Ostrowcu? Mimo to, do momentu gdy dopadła mnie kolka, utrzymywałem tempo poniżej 3:50. Potem się zaczęło. Od 4go kilometra było coraz gorzej. Z rozpędu i mój organizm akceptował ból kolki tylko przez 2km. Po 5tym kilometrze, zawrotka pod wiatr i się zaczęło. Całkowicie straciłem motywacje, ból był okropny a na domiar złego zaczęło mnie zatykać. Starałem się biec, nie stanąć. Tempo spadło momentami do 4:20. Tak doczołgałem się ledwo do mety. To na co mnie było jeszcze stać to finisz na tzw. „zabicie”. Z 280 pozycji po starcie spadłem na 460. Na ostatnich 5ciu kilometrach wyprzedziło mnie mnóstwo biegaczy. Bieg zakończyłem z czasem lekko poniżej 40min (39min51sec) co mnie bardzo zdziwiło. Myślałem, że zakończę grubo ponad 40min. Cóż, niewiele pozytywów mogę o tym biegu powiedzieć. Jednym małym pozytywnym akcentem może będzie to iż, mimo wszytko, był to najszybszy mój Warszawski Bieg Niepodległości (PB w tym biegu pobiłem o 23sec). W tym sezonie to już prawie koniec ścigania z czasem. Mam nadzieję, że w 2016 – BN wreszcie pójdzie mi dobrze.