Ile czasu potrzeba na wyrobienie nowego paszportu? Dwa tygodnie? Może tylko tydzień? A może da się to zrobić w dwadzieścia kilka godzin? Tak jest to możliwe. Gdyby nie było, nie byłoby tej relacji. Problemy paszportowe Sylwii na 2 dni przed wylotem do Japonii skutecznie pochłonęły nasze przygotowania do wyjazdu – ostatecznie nowy paszport Sylwia odebrała 3h przed odlotem i już bez żadnych przeszkód misja Tokyo Marathon 2016 mogła się rozpocząć. Po szczęśliwym losowaniu udział w kolejnym wielkim maratonie był już na wyciągnięcie ręki. Do pełni szczęścia potrzebny był jeszcze transport, zakwaterowanie i oczywiście forma sportowa. Transport i zakwaterowanie w Japonii to kwestia wyszukania odpowiednich lotów i hoteli, których jest b. dużo. My wybraliśmy bezpośrednią podróż z LOT’em i mieszkanie w centrum miasta aby mieć łatwiejszą logistykę zwiedzania. Nasza podróż składała się z tylko 5ciu dni ma miejscu więc sprawna logistyka była dość ważna. Moja podróż do Japonii przebiegła pod znakiem ciągłego kataru, na tyle dokuczliwego, że ciągle musiałem używać chusteczek:) To niezbyt dobrze wróżyło na sam bieg. Ale jak to wszystko od początku wyglądało… Po wylądowaniu w sobotę na lotnisku Narita, szybko odnaleźliśmy się w tamtejszej rzeczywistości, do centrum Tokyo (stacja Ueno) dotarliśmy szybką koleją Keisei Skyliner. A po zostawieniu bagaży w hotelu szybko udaliśmy się po odbiór numeru startowego. Expo znajdowało się w portowych dzielnicach Tokio (na wyspie) w halach wystawowych Tokyo Big Sight. Tokijska komunikacja miejska to metro, które ma 17linii głównych oraz kilkanaście linii prywatnych i stanowi podstawę przemieszczania po mieście. Już pierwszego dnia zostaliśmy zaskoczeni porządkiem panującym w Japonii. To jest temat na zupełnie inną relacje ale my, Europejczycy możemy się od Japończyków wiele nauczyć. Odbiór pakietów startowych przebiegł oczywiście bardzo sprawnie, ale na szczegółowe zwiedzanie Expo nie mieliśmy już siły. To była już 30h bez snu, katar i zupełnie nie maratońskie jedzenie. Dodatkowo aby nie było łatwo – wracając z Expo do hotelu postanowiliśmy zrobić sobie mały spacerek. Na mapie wydawał się mały… w rzeczywistości miał ok 3,5km. Po powrocie do hotelu był już tylko odpoczynek. Start maratonu był umiejscowiony w dzielnicy Shibuya i wyznaczony na godz 9:10 czyli 1:10 czasu polskiego. Jet-lag spowodowany zmianą strefy czasowej nie pozwolił mi się dobrze wyspać. Ale co tam… Przecież nie walczę o rezultat, bieg ma być miłą wycieczką po mieście. Jednak to maraton. Hotelowe śniadanie o 6:30 zrobiło na mnie duże wrażenie. Było tam wszystko – od parówek, przez zupę krabową do sushi. Zjadłem po europejsku:). Potem szybko do metra i na start. Moje wejście czyli GATE 1 był gdzieś w okolicach stacji Shinjuku. Wszystkie bramy były tam usytuowane, a co gorsza w okolicach było kilka stacji metra zaczynających się od wyrazu Shinjuku. Nie bardzo miałem chęć studiować mapę – zdecydowałem, że pójdę za tłumem, a potem dopytam. Nie było problemu, wysiadłem niezbyt optymalnie ale szybko zorientowałem się gdzie trzeba iść. Ilość wolontariuszy i informatorów była niewiarygodna – nie sposób było się zgubić. Po małym spacerze dotarłem do swojego GATE’u. Szybka kontrola bezpieczeństwa i marsz do sektora. Po drodze lokalizacja ciężarówki gdzie oddałem depozyt i właśnie wtedy za moimi plecami usłyszałem rozmowę Polaków. Odwróciłem się i… to był Michał z Krzyśkiem. Wiedziałem, że Michał startuje ale nie sądziłem, że uda mi się go spotkać na starcie:) No to teraz wiedziałem, że nie będzie nudno. Ustawiliśmy się na starcie, gdzie spotkaliśmy kolejnych dwóch Polaków (braci Pawła i Marcina). Po krótkiej chwili strzał startera i białe konfetti – stratujemy. Prawie 40 tyś biegaczy i biegaczek, znam ten tłum. Szybko, w moich okolicach ostał się jedynie Michał. Ja nie miałem celu czasowego, chciałem dobiec w okolicach 3h30min a wszystko co lepiej to… lepiej:) Michał też wiec spory czas biegliśmy razem. Trasa w Tokyo to przegląd miasta, ułożona w kształcie krzyża przypominającego swastykę, przecinała miasto we wszystkich kierunkach . Tak swastykę, której w Japonii jest bardzo dużo. Bynajmniej nie z powodu nacjonalizmu czy upamiętniania hitleryzmu – swastyka (dewanagari) to znak symbolizujący pomyślność i powodzenie (dobro). Na 10tym kilometrze w okolicach Pałacu Cesarskiego rozdzieliliśmy się z Michałem, a ja cały czas nie mogłem napatrzyć się na to piękne miasto. Cała trasa wypełniona kibicami – wydawało mi się, że jest ich więcej niż w Nowym Jorku. Strefy z piciem i jedzeniem zorganizowane perfekcyjnie, wszystko ładnie, czysto – wielu miłych i uśmiechniętych wolontariuszy. W tym miejscu zaczął się jeden z dwóch długich odcinków z agrafką na końcu gdzie można było zobaczyć zawodników przed i za nami. Zawrotka w okolicach dworca Shinagawa i prosto na północ. W połowie dystansu jest mój „test point”. Zawsze po 21km badam moje samopoczucie – i tutaj było naprawdę dobre. Mój buff szybko znalazł się na moim nadgarstku i służył za ogromną chusteczkę – a służył bardzo często, gdyż smarkanie w Japonii nie jest mile widziane:) Na 27km niespodziankę zrobiła mi Sylwia, która w drodze na metę postanowiła mi pokibicować:) Jak ona mnie wypatrzyła w takim tłumie?:) 28km to dzielnica Asakusa (w której mieszkaliśmy) i zawrotka prawie przy Świątyni Senso-ji. Kolejne kilometry to lekkie zwolnienie, ale bez przesady – po prostu dopasowałem się do tempa tłumu. Od 34km był już wschodni odcinek trasy i dobieg do mety na wyspie Ariake. Ostatnie kilometry to kilkukrotne mijanie się z Pawłem spotkanym na starcie i dobieg do hal Tokyo Big Sight. Jest meta, jak zwykle uśmiech na twarzy, medal na szyi, koc, i pakiet regeneracyjny. Tutaj znów perfekcyjna organizacja, godna Japończyków. Na mecie spotkałem Michała, który dobiegł minutę później i razem poszliśmy odnaleźć nasze depozyty. W strefie rodzinnej czekała na mnie Sylwia, szczęśliwy i bardzo zakatarzony przebrałem się w cieplejsze ciuchy i razem udaliśmy się do hotelu. Mój czas to 3h25min37sec i miejsce 3133 na 34677 finisherów. Cóż teraz pozostało tylko (aż) zwiedzanie miasta. Maraton w Tokyo to mój trzeci Majors – niewątpliwie inny, najbardziej orientalny, chyba najfajniejszy. Nie wiem czy kiedyś pobiegnę go raz jeszcze, pewnie nie bo świat jest duży i innych fajnych biegów jest bez liku – ale Japonie na pewno odwiedzimy. Piękny kraj, mili ludzie super kultura – czego więcej chcieć:)