…czy triathlon jest fajny? Odpowiedz na to pytanie nie jest taka prosta – przynajmniej dla mnie. Mimo tego, że co jakiś czas wystartuje w zawodach tri to całe zamieszanie prze i po zawodach lekko mnie męczy. Cała logistyka zabiera mi mój bardzo cenny czas, którego niestety nie mam zbyt dużo. Nie będę zbyt marudził, bo kładąc na szali wszystkie za i przeciw – tych, „za” jest trochę więcej:) Tym razem, rzutem na taśmę, zapisałem się na pierwsze w Polsce zawody z cyklu 5i50 czyli zwykła olimpijka opakowana i sprzedawana jako produkt z fabryki IronMan. Początkowo nic nie wskazywało, że w tych właśnie zawodach wystartuje, planowałem start w biegu górskim w Górach Świętokrzyskich ale po występach w Sobieszowie, koło Jeleniej Góry postanowiłem trochę „zwolnić” i się zregenerować. Pomyślałem, że dla mojego organizmu pływanie i rower plus delikatne 10km będzie lepszym masarzem niż sztywne ganianie po górach. Tak też zrobiłem – zapisałem się na Warsaw Triathlon 5i50. Te zawody to prawdziwe wyzwanie logistyczne. Pływanie w Zalewie Zegrzyńskim potem rower z Rynii do Warszawy i bieganie po starówce. Ta mapa zawodów powodowała, że T1 i T2 były oddalone od siebie o 40km:) co skutecznie zorganizowało mi sobotę. Odbiór pakietu w Warszawie, oddanie worka z rzeczami do T1 potem rower nad Zegrze i z powrotem do Warszawy. Przed startem, rano samochodem na ShuttleBus w okolice mety i tymże autobusem na start. Generalnie pomysł z workami zamiast pudełek w strefach nie jest taki zły, ale logistyka przedstartowa związana z dwiema strefami jest dość uciążliwa. Może ja nie bardzo żyje triathlonem i dlatego celebracja i napinka przedstartowa mnie nie interesuje – ja chcę startować. Nie chcę czekać, organizować, kombinować co i jak – po prostu chcę startować:) Dobra, nie wszystko jest w triathlonie złe:) koniec marudzenia (trochę jeszcze zostawię na sam koniec). Ja w tym roku mało pływam, prawie wcale, dlatego w wodzie nie spodziewałem się niczego rewelacyjnego. Dystans 1,5km miałem po prostu przepłynąć. Dzień wcześniej naładowałem swoją głowę pływając w basenie i to musiało mi wystarczyć. Myślę, że popłynąłem na swoim poziomie z w miarę niezłą nawigacją (pomimo całkowicie zaparowanych okularków). Miejscami było tłoczno ale dałem radę. Popłynąłem 33 min co dało 518 miejsce na 763 osób (hmm – standardowo). Potem rower i trasa do Warszawy. Dzień był pogodny, praktycznie bez wiatru więc 40km poszło sprawnie. Formuła bez draftu zawsze budzi różne kontrowersje – tym razem chyba nic spektakularnego się nie wydążyło. Trasę pokonałem w 1h11min co dało 328 miejsce na 761 osób. Zakładany postęp w klasyfikacji był realizowany. Oczywiście na deser został mi jeszcze bieg. Tutaj mogłem wreszcie się triathlonem bawić. Od razu po wybiegnięciu ze strefy zmian wkręciłem się dość dobre tempo. Było ono takie aby czuć się komfortowo i cieszyć biegiem. Wystarczyło to na wyprzedzanie kolejnych zawodników. Teraz Ci co krzyczeli na rasie rowerowej „lewa” dostawali ode mnie w dupsko:) To lubię. Trasa biegowa fajna – dużo kibiców, starówka no i zbieg oraz podbieg na Karowej. To właśnie Karowa dawała mi skrzydła – zawodnicy męczyli się okrutnie – a ja, po prostu sobie biegłem. Dwie pętle (10km) pobiegłem w 41 min i był to 101 rezultat biegowy z pośród 756 zawodników. Ostatecznie zawody zakończyłem w czasie 2h32m45s (268 miejsce na 754 skalsyfikowanych). Moje Czasy: pływanie 00:33:19/518 | T1 00:03:49/467 | rower 01:11:43/388 | T2 00:02:33/386 | bieg 00:41:02/268. Impreza generalnie udana – sprawnie zorganizowana. Nawet mimo małego incydentu na starcie wszystko przebiegło bez problemów. Lubie Triathlon:), ale żeby dodać trochę „soli” to w tym całym galimatiasie nie lubię niektórych zawodników (kolarzy), którzy z wody wychodzą w końcówce stawki (jeszcze dalej niż ja) a potem drą mordy „lewa” jakby mieli szansę na wygraną. Chyba taki to już jest urok „ogolonych łydek” (podkreślam – tylko niektórych, którzy mają jeszcze pozostałości białego proszku pod nosem).