Chyba mój rok startowy dobiega końca. Mała ilość treningów i pogłębiający się problem z achillesami powoduje, że nie mam presji na wyniki. Muszę odpocząć od sportu. Kilka lat praktycznie bez dłuższego wypoczynku, izolacji od treningów i startów trochę mnie przeciążyły i teraz moje ciało mówi stop. Podjąłem już decyzje od odpuszczeniu maratonu w Chicago i pewnie za tym pójdą kolejne, trudne decyzje. Nawet tak prestiżowa impreza jak Ironman 70.3 w Gdyni nie spowodował, że uniosłem się ponad te wszystkie zmęczenia i wystartowałem na maxa. Weekend w Gdyni zupełnie melanżowo - sportowy. Nawet nie miałem specjalnej napinki startowej (no może maleńką w niedziele rano). Gdynia to polskie święto triathlonu - bez dwóch zdań. Start w tym roku - to mój czwarty raz kiedy odwiedzam to miasto i startuje na dystansie długim (2013,2014 i 2015). To co tym razem się zmieniło to, to że w zawodach startowało wielu znajomych. Na obydwu dystansach: sprinterskim jak i na długim. Sobota to był dzień kibicowania - Justynie, Pawłowi i Jackowi czyli melanż na gdyńskiej plaży bo teraz tam umiejscowiona była meta (oraz standardowo - sam start). Wieczór to celebracja i przygotowanie roweru w strefie zmian. Niedzielny start organizatorzy zaplanowani na godzinę 8: 30 - cóż trzeba wstać wcześniej. Rano przed śniadaniem pobiegłem do strefy aby 'odkryć' rower i zapiąć buty na pedała. Razem z chłopakami mieszkaliśmy 'rzut beretem' od Skweru Kościuszki więc poranna akcja została przeprowadzona szybko. Potem śniadanie i wymarsz na start. Punktualnie o 8:00 impreza ruszyła startem PROS'ów (taka tri-elita) . W tym roku nie było statku reprezentującego boje nawrotową, a mimo to nawigacja po trasie (kilometr w morze, lekko w lewo i z powrotem do akwenu portowego) nie sprawiała problemów. Nawet pierwsza połowa trasy przebiegła bardzo lekko, głównie dzięki obranej strategii (startu z prawej flanki). Lekki chaos zaczął się na bojkach nawrotowych w drugiej części trasy. Tam (ku mojemu zdziwieniu) pojawiły się fale. Najbardziej odczuwałem je przy wejściu do basenu portowego. Generalnie chyba już oswoiłem się na tyle z wielką wodą, że nie sprawia mi ona większych problemów. Dalsza cześć wyścigu miała już być na tzw. 'komforcie'. Znałem swoje możliwości i wiedziałem, że na rowerze nie powalczę, a bieg nawet na 'czworakach' machnę tak, żeby nie było siary. Dodatkowo w moich planach utwierdziła mnie wietrzna pogoda i pagórkowata kaszubska trasa, która w tym roku była naprawdę malownicza. Rower to w moim wykonaniu dramat:) Wyprzedziło mnie tyle ludzi, że nawet nie byłem w stanie ich policzyć. Ale dojechałem. Dojechałem i to w dobrej formie. Czas części rowerowej był najgorszym czasem ze wszystkich moich startów w Gdyni. Do najlepszego brakło mi około 20min (przepaść). Powód: - dystans rowerowy, który przejechałem w tym roku to 450 km... Po drodze, gdzie miałem dużo czasu na przemyślenia zastanawiałem się czy to ma sens. Człowiek nie trenuje i porywa się na kilkugodzinny wysiłek. Ale ma - bo start bez ekstremalnego wysiłku i na dużym komforcie (pływanie, rower i połowa biegania) ma swoje zalety. Można sobie poukładać myśli, zaplanować zadania do wykonania a przede wszystkim zwiedzić okolice i dokładnie obejrzeć rowery wyprzedzających mnie zawodników. Na trasę biegową wybiegłem bardzo świeży. Bez problemu mogłem biec tempem 4:30. Nie miałem problemów z wyprzedzaniem innych zawodników. Jak zwykle to mój etap w triathlonie. Biegnąc - mogę się cieszyć zawodami. Po drodze obserwowałem innych zawodników, przybijałem piątki, na zawrotach spotykałem Kolę, który był jakieś 7km przede mną:) Trasa miała 3 znane pętle więc było kilka miejsc gdzie spotykałem znanych innych startujących zawodników oraz kibiców. To było mega... Lubię triathlon przez bieganie... Zaczynam lubić pływanie. Na treningi rowerowe nie starcza mi czasu więc - nie lubi etapu rowerowego. Kiedyś polubię. Ostatnie 7km przed metą miałem delikatny kryzys, związany z głodem i spadkiem cukru w organizmie ale szybko sobie z nim poradziłem połykając kilka pomarańczy i żel. Naprawdę gdyńska impreza to święto, cały weekend miasto żyje triathlonem a ja żyje tym miastem. Wielokrotnie odwiedzana restauracja DelMar była naszym portem, tam 'płynęliśmy' przed i 'dopływaliśmy' po zawodach. Piękny weekend, piękny medal, super towarzystwo... , a forma... przyjdzie jak odpocznę:) Teraz tradycyjne zdanie kończące relacje: Satysfakcja z ukończenia kolejnego triathlonu na dystansie długim z czasem: 05h40min42s (1021 miejsce na 1915 skalsyfikowanych). Moje Czasy: pływanie 00:44:58/1482 | T1 00:03:34/1403 | rower 03:06:07/1372 | T2 00:04:05/1391 | bieg 01:41:59/452