Pod koniec marca 2017r. Po raz 11 w Warszawie odbył się półmaraton. Dla mnie to siódmy start w tej imprezie. Jak szybko biegnie czas. Pamiętam jak w 2009 roku debiutowałem. Dla mnie starty w Warszawie są na wyciągnięcie ręki wiec jeżeli tylko mogę to startuje. W tym roku jest trochę inaczej niż w latach ubiegłych. Chyba generalnie przestawiłem się na lżejsze bieganie. Nie walczę o wyniki, obserwuje jak zachowuje się mój organizmu i wtedy koryguje prędkość aby w relatywnie komfortowych warunkach dotrzeć do mety. Nie pamietam ubiegłorocznego startu, chyba był niezły, ale po dość słabo przepracowanej zimie. Teraz powinno być gorzej gdyż nie tylko w zimie nie trenowałem. Problemy z Achillesami skutecznie mnie uziemiły mniej więcej od września. Trochę nadrabiałem rowerem i basenem ale bez biegania. Lekkie treningi zacząłem w listopadzie. Zacząłem grubo bo od ścigania w Ostrowcu:) ale potem przyszedł czas na lajt. Zero startów w zawodach. Nie czułem potrzeby. Nawet teraz gdy przypinałem numer startowy nie byłem tym podekscytowany. Tak już pewnie jest, ze z czasem przychodzi zanurzenie rywalizacją a zaczyna się funkcjonowanie w strefie komfortu. Zreszta bliżej mi jest do lasu i gór niż do asfaltu. Tak czy inaczej wystartowałem. Od samego rana nie byłem dogrzany. Było mi zimno do tego stopnia, ze wystartowałem w kurtce. Oczywiście po kilometrze biegu zdjąłem ją bo mój organizm zagrzał się samoistnie:). Na starcie kilku kumpli, z Gdyni i Ostrowca, o dziwo nie spotkałem nikogo z Warszawy, a nie był przecież Grzesiek. Pierwsze kilometry biegu to mega tłum. Tak się stało, ze biegłem z Pawłem, Grześkiem za całym tabunem ludzi walczących z czasem 1:30. Oj było ciasno, miejscami bardzo ciasno, szczególnie w Łazienkach. Lecieliśmy sobie na komforcie gadając o treningach piwnych. W pewnym momencie Pacemaker z tłumem zaczął się od nas oddalać ale who cares:) Paweł też od nas odjechał. Po przekroczeniu Wisły praskie otoczenie zdopingowało mnie go lekkiego przyśpieszenia. Tak na próbę, dogonić pejsa i wyprzedzić go. Grzesiek zabrał się ze mną ale na 13km lekko zwolnił. Ja zwiększyłem tempo z 4:15 na 4:00 i tak dobiegłem do mety. Kogoś tam wyprzedzając po drodze. Taki bieg bez większej historii, który pobiegłem z lekkim przeziębieniem. Na mecie już dawno byli: Koła i Łukasz z Ostrowca. Chłopakom się poprószy spieszył na obiad, mnie nie:) Za tydzień podwójny dystans wiec teraz tydzień bez biegania. Chyba kiedyś opiszę moją metodykę treningów i startów - może być rewolucyjna. Mój czas w tym biegu był poniżej 1:30 wiec siary nie było:)