Wolny weekend, nieplanowany i niespodziewany start na zawodach. Moja druga 10tka w tym roku. Ale bida z tymi startami. Pół roku po Ekidenie wystartowałem w biegu „krótkim”… Okazja nadążyła się w mojej okolicy. Kółka na Kole to bieg organizowany przez ENTRE.PL. Kiedyś lubiłem biegać na ich imprezach. Zawsze fajne miejsca, mało asfaltu i super atmosfera. Teraz było bieganie po lasku na Kole. Niestety tylko pogoda się nie udałą. Podczas biegów dzieciaków gdzie startował Oskar – padało. Mikołaj też był zapisany ale niestety na start nie miał ochoty. Oskar zaczął swój bieg na 200m szybko. Nie wiem czy był najmłodszy czy jeden z młodszych ale nieźle mu szło. Przebiegł cały dystans lecz na starcie wystraszył się strzału startowego i nie wykorzystał wszystkich swoich możliwości. Był tak zaaferowany imprezą i metą, że nawet nie odebrał medalu za uczestnictwo… O 11 odbył się bieg główny. Byłem nastawiony na lekki bieg, ale przed startem pomyślałem – a spróbuje i zobaczę na co mnie stać. Przecież nic nie trenowałem – biegałem prawie same długie góry… Stanąłem w drugiej linii startowej wśród około 150 innych zawodników i po strzale startera biegłem jakieś 400m z czołówką. Czterej biegacze szybko objęli prowadzenie i odskoczyli. Ja wraz z 3ma innymi biegliśmy wolniej ale na tyle szybko, że nikt nas nie doganiał. Podczas biegu miałem 4ry kolki w różnych partiach brzucha. Szybko przychodziły i szybko ustępowały. Wystarczyło lekkie zwolnienie i kolka mijała. Podczas jednej z nich odjechali mi dwaj biegacze. Albo nawet trzej. Biegłem swoje – bo mimo krętej trasy miałem ich w polu widzenia. Mniej więcej na 4tym kilometrze zacząłem się zbliżać do jednego z nich. Dopadłem go na 6tym. Tempa nie kontrolowałem. Biegłem w okolicach 4 minut na kilometr, czasami lekko wolniej a czasami szybciej. Nie pamiętam na którym kilometrze, z tyłu, zaczął dochodzić do mnie jeszcze jeden zawodnik – biegł szybciej. Wyprzedził mnie i równomiernie się oddalał. Od samego początku biegłem widząc z przodu zawodnika z jakiejś warszawskiej grupy triathlonowej. Myślałem, że w pewnym momencie mi odjedzie ale tak się nie działo. Biegłem jakieś 50, 70 metrów z tyłu. To spowodowało, że trzymałem tempo. Pomyślałem – fajnie byłoby go dopaść i wyprzedzić. Na ostatnim, z trzech, kółek – dokładnie na 3 km przed metą dobiegłem do niego ale właśnie w tym momencie dostałem czwarty strzał kolki. Znów musiałem lekko zwolnić. No nic, biegłem dalej. Było ślisko i na każdym zakręcie moje buty tańczyły breakdance’a. No może to nie buty tylko ja tańczyłem chcąc utrzymać równowagę:) Kiedy zbliżał się 9km – postanowiłem spróbować raz jeszcze. Dogoniłem go i po 200 metrach biegnąc tuż za jego plecami zaatakowałem. Jak pokazał potem mój zegarek przyśpieszyłem z 4:00 na 3:40. To wystarczyło aby na mecie zyskać 10sekund różnicy – przepaść (jest moc, ale skąd? Się pytam?). Podobno trasa wymierzona na 10km i 17metrów i moje 39:45 jest super. Nie spodziewałem się. Dało to 7 miejsce OPEN i 1 w kat. M40. Tak!, już jestem w M40… i nie rdzewieje:)