Kolejny półmaraton w Warszawie:) Cóż moja średnia startów w sezonie zdecydowanie się zmniejszyła. Jest wiele powodów, ale ważne jest to, że na lokalny start w warszawskiej połówce – czas znalazłem. Byłem trochę osłabiony, nie wiem czy będzie jeszcze taka zima, która czegoś mi nie podaruje. W tym roku trzymałem się dzielnie, ale wiedziałem, czułem wręcz, że prędzej czy później coś mnie weźmie. Faktycznie stało się tak ale 2 tygodnie później. Sam start w Warszawie to szybka sprawa, więcej zabiegów jest z odebraniem pakietu startowego niż z samym biegiem. Pod koniec marca, było jeszcze chłodno – ale do biegania „na krótko” – optymalnie. Na starcie stanąłem gdzieś w okolicach tempa na półtorej godziny, kompletnie nie wiedząc na co jestem przygotowany. Miliony ludzi…. Tak zapamiętam ten bieg. Początkowo biegłem dość wolno bo w tłumie. Później, okolicach 1go km podobnie – kompletnie nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Postanowiłem przyśpieszyć – z 4:30 na 4:00. Takie tempo zmuszało mnie na wybór dość krętej ścieżki do mety:) Chodniki, zygzaki, mijanki po zewnętrznej… Tak biegłem i biegłem, aż spotkałem Pawła Wośka. Chwilkę pogadaliśmy i pobiegłem dalej. Mniej więcej na 10km zrobiło się luźniej. Ja dalej bujałem się z tempem 4:00 – 4:10. I tak mi zostało do mety. Ostatnia, prawie 3 km, prosta po Wisłostradzie była już całkiem luźna, ale ku mojemu zaskoczeniu biegaczy, którzy mieli szansę na czas poniżej 1h30min było bardzo dużo. Ja półtorej godziny złamałem o ponad 2min ale tu zaskoczenie dało mi to odległe 476 miejsce. Bieg bez większych historii, uniesień czy innych zapadających w pamięć rzeczy – ale fajny:)