Trzeci raz w Wiedniu. Po sztafecie w 2008r i półmaratonie w 2010r przyszedł czas na maraton. Sponsorem wyjazdu był Raiffeisen, w końcu to jego ojczyzna. Ubrany w żółto-czarne barwy z orzełkiem na piersi stanąłem na starcie, razem z 6cioma innymi biegaczami z pracy. Pogoda wymarzona, wreszcie ciepło ok 16st C. Na starcie kilkadziesiąt tysięcy biegaczy, w tym ja i Haile Gebreselassie, który biegł tylko półmaraton. Haile, od razu po starcie mi uciekł, ale co tam, miałem plan na 3h15min. Od początku biegłem równo, ale niestety chyba zbyt szybko. Tętno spokojne ok 160 bps i tak do ok 25km. Chyba fakt, że Haile już skończył swoje 21km tak mnie rozmontował, że dalej było coraz wolniej. Tępo z 4:30 zaczęło spadać do 4:40 a nawet 4:55 na jednym z kilometrów. Nie wiedziałem co się stało, zmęczony mocno nie byłem, ale nogi nie chciały biec szybciej. Być może fakt, iż trasa wcale nie jest taka płaska jak na wykresach. Długie (ale lekkie) podbiegi i krótkie (szybkie) zbiegi zrobiły swoje. Ale co tam… 3:18:23 na mecie, nie jest źle… 30ty Vienna City Marathon pokonany. Haile ukończył (i wygrał) półmaraton z czasem 1:01:14, a Kenijczyk Sugut maraton z czasem 2:08:19.