35ty Maraton Warszawski miał podwójne znaczenie. Podwójne bo zaczynał maratońską przygodę mojego brata Marka i tym samym kończył mój eksperymentalny sezon z pod znaku Triathlonu i Ultra. Wiedząc, że o wynik walczył nie będę, specjalnie się do niego nie przygotowywałem. Czasami tak jest, że są rzeczy ważniejsze od samego wyniku. W tym starcie chciałem towarzyszyć bratu w jego walce z dystansem maratońskim. Tak też było, ustawiliśmy sobie cel na około 3h30min, choć jak to bywa w debiucie – cel celem, rzeczywistość weryfikatorem. Cel wydawał się realny biorąc pod uwagę wyniki pólmaratońskie brata. Marek ostatni półmaraton skończył z czasem 1h33min. Niedziela rano, bardzo rano:) start – Stadion Narodowy w Warszawie. Zaczęliśmy szybciej: 4:45, spodziewając się, ze pod koniec trochę zwolnimy. Tak też było – półmetek na luzie, trzymając tempo. Lekko zwolniliśmy po 30km, cały czas kontrolując wskaźniki. Końcówka, jak zawsze, to biegnięcie głową, nie nogami. Na 38km, Marek zapytał: gdzie jest ten most:) chodziło o Most Poniatowskiego z którego już było widać metę. Most był niedaleko, ale ostatnie 4ry kilometry to już pełna walka. Wręcz wojna, ale wygrana:) Po delikatnych problemach na moście, Marek zacisnął zęby i dokończył dzieło. Udało się. Wpadliśmy na metę razem (choć czasy pokazują, że osobno – 1sek różnicy) z czasem 3h33min20sek. Dla mnie to kolejny maraton a dla Marka:) pewnie pierwszy z wielu:). Gratuluje mu osiągnięcia mety i dziekuje za fajny bieg.