268. | 13.10.2024 | Bank of America Chicago Marathon 2024 | USA | | 42,195 | 7627 | 03:13:28 | | 6297 | 52070 | 12% | 13,1 | 04:35 | | |
Bank of America Chicago Marathon 2024 - [13.10.2024]
Czwarta gwiazda z mieście czterech gwiazd. Po maratonie w Chicago już kurz opadł i dziś wróciłem do biegania po 1,5 tygodniowej przerwie. Potrzebowałem jej bo trzy ostatnie starty (w przeciągu 14 dni - 2 maratony i jeden półmaraton) mnie wyeksploatowały. Więc kończę sezon z niezrealizowanym celem złamania 3h ale ze zrealizowanym celem życiówki w maratonie. Rok uważam za dobrze przepracowany, bez kontuzji i to jest dobre wejście w nowy sezon, który już na poważnie planuje. Maraton w Chicago to moja czwarta gwiazda (z sześciu w World Maraton Majors) i po latach przerwy poczułem apetyt na zamknięcie tego cyklu. Może za dwa lata:) Bieg w wietrznym mieście był czysto rekreacyjny. Mimo jetlagu i zwiedzania miasta w sobotę, choć początkowo z lekkim stresem i szacunkiem do dystansu - pobiegłem dość swobodnie i lekko. Porównując do innych majorów Chicago zalatuje Nowym Jorkiem. Cała, dosłownie cała trasa gęsta od kibiców, a że to Ameryka to dodać należy, bardzo głośnych kibiców. Taki doping mega niesie. Nawet na początku gdy jeszcze nie wszedłem w bieg i oblewał mnie pot (rano w Chi było mocno wilgotno) kibice powodowali, że tempo w okolicach 4:20 stawało się spacerowym. Jak nigdy , pamiętam całą trasę. W tym biegu, serio dużo oglądałem, czytałem większość banerów kibiców. Były np: takie „Go Garry Go” ale także takie: „Pain will pass and the post on Strava will remain”. Finalnie do mety dobiegłem w 3h13min i cośtam sekund ale to nie było ważne. Jesienny tryptyk kończę jednak na tarczy. Fakt, mam dalej trójkę na początku wyniku w maratonie ale jestem bogatszy o doświadczenia. Utrzymanie treningu na podobnym poziomie i trochę więcej dobrej energetyki w biegu i będzie git…
|
266. | 29.09.2024 | 46. Maraton Warszawski | Polska | | 42,195 | 7515 | 03:00:27 | 03:00:36 | 274 | 7078 | 4% | 14,0 | 04:17 | | | |
253. | 24.08.2024 | Wigry Maraton 2024 | Polska | | 42,195 | 103 | | 03:21:38 | 8 | 197 | 4% | 12,6 | 04:47 | | | |
223. | 15.10.2023 | Bucharest Marathon 2023 | Rumunia | | 42,195 | 200 | 03:12:17 | 03:12:34 | 67 | 787 | 9% | 13,2 | 04:33 | | |
Bucharest Marathon 2023 - [15.10.2023]
"Powrót na asfalt:) Bieg w Bukareszcie to ciekawe doświadczenie. Całkiem świadomie pobiegłem pierwszą połówkę szybko (ok 4:10 min/km) sprawdzając ile mogę w takim tempie wytrzymać. Dodam, że było to tempo, które daje około 2h55min na maratonie. Co dla mnie jest obecnie kosmosem. Połówka weszła lekko (1h27min), nawet robiłem różne eksperymenty z rękami i krokiem - sprawdzałem wszytko. Po połowie zaczęła działać głowa, która wiedziała, że trzeba zwolnić. Na 22km poczułem lekki ból w łydce, który był podobny do zbliżającego się skurczu. Zwolniłem ale delikatnie i biegnąc do 28km praktycznie utrzymywałem tempo na 3h. Po 28km już zacząłem się męczyć - nie było komfortowo i pamiętając zgon z Paryża oraz patrząc na tętno - zwolniłem do 4:40 min/km. To dało mi oddech i pozwoliło w miarę swobodnie dobiec do mety. Pierwszy raz przy bufetach jadłem (zatrzymując się) a potem idąc kilkadziesiąt metrów. Czas i tak miałem dobry więc postanowiłem się ""nie ujechać"" a bawić końcówką. Takie Reggae run. W sumie wyszło 3h 12min co oznacza, że drugą połówkę pobiegłem 15min wolniej :) 3h jest do złamania ale trzeba popracować nad dłuższymi, szybkimi dystansami (ultra trochę zamula)."
|
210. | 27.08.2022 | Wigry Maraton 2022 | Polska | | 42,195 | 113 | | 03:34:14 | 8 | 183 | 4% | 11,8 | 05:05 | | | |
201. | 26.09.2021 | 43 Maraton Warszawski | Polska | | 42,195 | 3755 | 03:15:03 | 03:15:05 | 328 | 2734 | 12% | 13,0 | 04:37 | | | |
199. | 22.08.2020 | Wigry Maraton 2020 | Polska | | 42,195 | 186 | | 03:20:52 | 12 | 319 | 4% | 12,6 | 04:46 | | | |
190. | 29.09.2019 | 41 Maraton Warszawski | Polska | | 42,195 | 5477 | 03:15:31 | 03:16:10 | 279 | 4557 | 6% | 12,9 | 04:38 | | |
41 Maraton Warszawski - [29.09.2019]
Maraton z decyzją 2 dni przed starem. Tak to jest, że przestaje planować takie biegi z wyprzedzeniem. Ale dwa dni to już lekka przesada. Ciekawe jest to, że jak się zapisałem, zaraz potem zadzwonił do mnie Arek i zapytał czy nie chce pobiec w Warszawie Maratonu. Taka to nasza telepatia. Umówiliśmy się na wspólny start i tak już poszło… Od startu lekko – cały czas równo, ramię w ramie z Arkiem. Spoko, biegniemy, gadamy… a kilometry lecą. W sumie to niewiele można powiedzieć o tym biegu. Na kilkanaście kilometrów przed metą Arek (zwyczajowo) poszedł w krzaczory a jak utrzymując tempo pobiegłem zostawiając go na jakieś 100-150m. Do samej mety mnie nie dogonił:). Ciekawe jest to, że oprócz pierwszego kilometra wszystkie do końca biegłem z tempem 3:37 /3:38 (mierząc średnie tempo na odcinku 5km). Robot jestem czy co… Na mecie czas 3h15min31sec. Bez zadyszki, bez zmęczenia. Super bieg.
|
189. | 24.08.2019 | X Bałtycki Maraton Brzegiem Morza | Polska | | 42,195 | 57 | 03:57:02 | | 10 | 97 | 10% | 10,7 | 05:37 | | | |
187. | 10.04.2019 | VII Oralen Warsaw Maraton | Polska | | 42,195 | 5649 | 03:15:35 | 03:15:58 | 604 | 4836 | 12% | 12,9 | 04:38 | | |
VII Oralen Warsaw Maraton - [10.04.2019]
Kolejny mój OWM (który to już?). Łatwo sprawdzić w tabelce. Tym razem zaplanowałem lajtowy start. Mój plan to biec w strefie komfortu aby jak najlepiej dotrwać do mety. Plan to plan – ale maraton asfaltowy weryfikuje często każdy plan. Raz strefa komfortu jest zbyt szybka, raz jest zbyt wolna. Tak czy siak boli. Pierwszą połówkę pobiegłem szybko. Poniżej 4:30. To był dla mnie komfort. Bieg dość równy, bez emocji. Na 19tym kilometrze podbieg na Górnośląskiej i moja strefa komfortu przesunęła się delikatnie do góry (z czasem). Do 23km jeszcze było raz szybciej raz wolniej – ale później już średni pace spadł na poziom 4:40. Wtedy to był poziom komfortu. Tak dojechałem do 38km gdzie każdy maratończyk wie jak jest. Na oparach do mety i tyle. Kolejny raz się udało i dobiegłem z czasem 3:15:35. Byłem zmęczony, nogi bolały – ale faktycznie biorąc pod uwagę inne maratońskie starty to nie było tak źle.
|
167. | 25.06.2017 | Poznań Challenge 2017 - Maraton | Polska | | 42,195 | 133 | 04:12:17 | | 73 | 214 | 34% | 10,0 | 05:59 | | |
Poznań Challenge 2017 - Maraton - [25.06.2017]
Po wielu myślach w głowie nadszedł czas na zmierzenie się z triathlonem na dystansie długim (IronMan). Te 226km, wcale mnie nie szokowały tym bardziej, że w głowie mam zainstalowane oprogramowanie pt: „jak obsługiwać długotrwałe obciążenia”. Jednak zawsze jest jakaś odrobina stresu. Pewnie gdyby jej nie było – smak ukończenia dystansu byłby gorszy. Tutaj „straszyła” mnie próba wypicia roztworu o proporcjach: 70% pływanie, 15% rower, 15% bieg. Nie wiedziałem jak poradzę sobie z dość długim pływaniem gdzie jak wiadomo - początkowy dystans jest bardzo nerwowy i może nieźle namieszać. Nie wiedziałem jak moja dupa i kark zniesie ponad 6h jazdy rowerem – choć już kilka razy zrobiłem taki dystans. A na koniec po tym wszystkim nie wiedziałem jak będzie mi się biegło. Plan, w momencie gdy podejmowałem wyzwanie (czyli około grudnia ubiegłego roku) był ambitny – miałem pół roku aby się dobrze przygotować. Wiedziałem, że mam duże braki treningowe związane z kontuzją achillesów – ale co tam – dam rade. Na początku roku byłem prawie całkowicie roztrenowany – rozpoczynałem trenowanie po 4ech miesiącach przerwy. Z biegiem dni czas topniał a moje treningi dalej były dziurawe. Jakoś nie mogłem znaleźć czasu na rozsądne przygotowanie. Dla statystyków podaje objętości treningowe od początku roku do dnia startu: Pływanie: 558km (48h), Rower: 663km (26,5h), Pływanie: 28km (10,5h). Dramat ! Sam do opisywanego wyżej roztworu dolałem sobie trucizny. Przed zawodami miałem bardzo mieszane uczucia. To co miało być trudne ale przyjemne zaczęło być jakimś potworem. Jedna półkula mózgowa mówiła: będzie spoko, a druga, jak diabełek, mówiła bój się! Zawody wypadały w niedzielę, ale jeszcze w sobotę do wczesnych godzin popołudniowych siedziałem w szkole zaliczając jakieś dziwaczne Kahuty (interaktywne testy internetowe). Tego dnia musiałem jeszcze pojechać do domu, spakować rower do samochodu i do 20tej stawić się w strefie zmian aby zadość uczynić wszystkim triathlonowym obrzędom. Jak wyglądały moje poprzednie weekendy, nawet szkoda pisać. Tak czy inaczej – dotarłem do Poznania, zdążyłem z ogarnięciem strefy zmian i jak to w zwyczaju miałem – wraz z moim kompanem niedoli Arkiem Recławem udaliśmy się na piwkowanie (kolejna trucizna przedstartowa). Całe szczęście, że skończyło się w okolicach północy na czterech piwach. Poranny start wymusił na nas zdrowy rozsądek, choć mam pewność, że większość z Was uważa, że zdrowy rozsądek to ja zostawiłem wiele tygodni przed startem:). Start imprezy organizatorzy zaplanowali na godzinę 7:00 co spowodowało, że spałem dość krótko. Przed startem odwiedziliśmy jeszcze strefę zmian – ostatnie przygotowania i zakładanie pianki. Teraz już było mi wszystko jedno. Wydawało mi się, że jest dobrze, niewielu startujących (ok 240 osób), nie ma wiatru, fali – poznańska Malta wręcz zachęcała do kąpieli. Szybko wskoczyłem do wody, żeby się przyzwyczaić. Oczywiście zero widoczności – ale po co, przecież to nie basen. Chyba już całkowicie nie mam stresu związanego z pływaniem po akwenach otwartych. Zbliżała się godzina „0”. Start z wody, w sumie mój pierwszy raz, ale co to za trudność, nawet lepiej bo nie ma tak dużej pralki na starcie. Chyba 10min po czasie – poszło, zacząłem płynąć i zaczęło być miło i sympatycznie. Super woda, świetny flow, oddychanie bezproblemowe, nawigacja „w punkt”. Płynąłem stabilnie, wolno, na dużym komforcie tak, że pierwsze 1,9km przeleciało mi ekspresem. Oglądałem sobie brzeg, co jakiś czas kontrolując dystans od malutkich bojek, które wyznaczały tor wioślarski. Czasami ich nie było widać ale podłużny kształt jeziora Malta dobrze sprawdzał się nawigacyjnie. Naprawdę niewiele razy inny zawodnik zakłócił moją harmonię. Na bojach nawrotowych wiedziałem, że będzie dobrze. Wiedziałem, że jestem gdzieś w ¾ stawki, ale nie ostatni:). Z wody wyskoczyłem na 153miejscu po 1h 25min. Tutaj spotkało mnie dość dziwne uczucie. Nie byłem zmęczony ale chyba mój błędnik zbytnio przyzwyczaił się do kołysania. Biegnąc do T1 miałem wrażenie lekkiego przyciągania do lewych barierek. W T1 się nie spieszyłem, zdjąłem piankę i założyłem suchy strój kolarski. Ciekawe który czas w strefie zmian zająłem:) myślę, że jeden z ostatnich, ale było to zaplanowane. Po pierwsze komfort – potem reszta:). Wsiadłem na rower, normalnie – bez żadnego kombinowania z butami i recepturkami. Od tej pory wiedziałem, że trasa Poznań – Kostrzyn będzie mi towarzyszyć przez następne 6-7 godzin, zależnie od siły i kierunku wiatru. Planowałem co najmniej 2 dłuższe postoje ale skończyło się tylko na jednym związanym z wizytą w TojToju. Już na pierwszych 20 kilometrach musiałem skorzystać z ubikacji, co w stroju kolarskim „na szeklach” nie jest takie proste (szybkie). Trasa czterokrotnie kierowała z Poznania do Kostrzyna i z powrotem. One way z wiatrem, other way pod wiatr, a że ja wiatru nie znoszę, lekko nie było. Nie było także ciężko bo pod wiatr się nie szarpałem - utrzymywałem prędkość w okolicach 28/29km/h do ostatniego nawrotu. Tam, w okolicach 150km zdrowo zwolniłem bo dopadł mnie ból barków, wywołany całkowitym brakiem treningów w pozycji czasowej. Nie pomógł nawet Ibuprom, który nauczony doświadczeniem zawsze mam przy sobie. Do T2 dotarłem po 6h23min tracąc 4ry pozycje (157 miejsce). Czułem się bardzo dobrze, po zejściu z roweru ból karku ustał. Transition Area znowu na relaksie:) Spędziłem tam 9 sekund więcej niż w T1 (9:52) co pokazuje jak się guzdrałem. Do końca zabawy pozostał mi jeszcze maraton – ale to wiedziałem, że jakoś pójdzie. Tak szybko chciałem już biec, że po wybiegnięciu na trasę zapomniałem numeru startowego, który zdjąłem razem ze spodenkami kolarskimi. Nadrobiłem z 400 metrów ale nie spowodowało to mojej złości. Czułem duży luz i komfort w biegu. Od samego początku wyprzedzałem. Ale nie wiedziałem, czy wyprzedzam zawodników, którzy mają podobny dystans czy zawodników, którzy są pętlę (lub kilka) przede mną. Trasa biegowa to 8 kółek dookoła jeziora Malta. Zacząłem tempem 5:00/5:10 z postanowieniem, że pierwszy przystanek na większe jedzenie będzie po przebiegnięciu połówki dystansu. Na pierwszym kółku zrobiłem jeszcze jeden błąd. Zamyśliłem się za bardzo i skręciłem na metę. Po przebiegnięciu dodatkowych 200 metrów wróciłem na trasę:) Po połówce, gdzie moje tempo już systematycznie spadało – biegłem od bufetu do bufetu konsumując tam kilka pomarańczy. Z biegów ultra wiem, że pomarańcze mi bardzo pomagają. Chyba dystans IM to głównie rozsądne jedzenie i szanowanie zwiniętego i ściśniętego żołądka na rowerze. Po trasie spotykałem tych samych zagorzałych kibiców, którzy jakby mocniej kibicowali zawodnikom z czarnymi numerami startowymi (dystans długi). Po pierwszych 4ech, kółkach trasa zdecydowanie opustoszała, Zawodnicy z dystansu (Half) ukończyli zawody. Wtedy pogoda zaczęła się lekko psuć. Epogeum była burza z tropikalnym deszczem na 30tym kilometrze. Mnie już nic wtedy nie przeszkadzało, nawet chlupot wody w butach. Dodatkowym motywatorem było spotkanie na trasie znajomych z Bydgoszczy z Hrabią Wyszomirskim (z Luxemburga) na czele. Winiu & reszta byliście zajebiści. Dzięki za doping. Cała ekipa była chyba bardziej zdziwiona moim widokiem niż ja ich. Przyjechali kibicować Pawłowi, którego kilka razy spotkałem na trasie. Ostatnie kilometry to już przeplatany bieg i jedzenie pomarańczy. W pewnej chwili cos mnie lekko przymuliło i zdecydowanie zwolniłem – ale szybko się pozbierałem i końcówkę przyśpieszyłem. Na trasie maratonu wyprzedziłem kilkadziesiąt zawodników. Mój czas maratonu to 4h12min17sek (73 wśród startujących). Godzinę gorzej niż maraton „bez tri”. Dało mi to 131 pozycje OPEN. Medal jest, dystans pokonany, zmęczenie na poziomie 7 w 10cio stopniowej skali – nie jest źle. Mógłbym napisać, że następnym razem się przygotuje i poprawie wynik o min 1h. Ale po co mam to pisać – przecież się nie przygotuje…A czy będzie następny raz? Może kiedyś…Moje Czasy: pływanie 01:25:51/153 | T1 00:09:41 | rower 06:23:22/157 | T2 00:09:52 | bieg 04:12:17/73
|
165. | 23.04.2017 | V Orlen Warsaw Marathon | Polska | | 42,195 | 1977 | 03:15:48 | | 651 | 5522 | 12% | 12,9 | 04:38 | | |
V Orlen Warsaw Marathon - [23.04.2017]
Rok temu, po ORLEN’ie, gdzie bez planu pobiegłem nieco ponad 3h powiedziałem sobie, że w tym roku 2017 zaatakuje trójkę. Byłby to mój 3ci atak po Poznaniu (wtedy jeszcze nie byłe świadomy co to jest bieganie) oraz Paryżu (gdzie mnie przegrzało) . Dodam, że w obu przypadkach poniosłem klęskę. Tym razem 3ka także uciekła ale było to zgoła inaczej. Tym razem, znając swoje braki treningowe i biorąc pod uwagę ogólne zmęczenie miałem bardzo rozprogramowany mózg. Moje plany startowe zostały bardzo mocno zweryfikowane przez całkowity brak czasu. Nie pomógł nawet nieświadomy gest organizatora, który wybrał termin imprezy na 3 tygodnie po moich 40tych urodzinach i przydzielił mi numer startowy 1977 (rok mojego urodzenia). Resztki mojej głowy chciały pobiec szybko, ale niestety były w całkowitej mniejszości. Przed startem umówiłem się z Arkiem, który miał taką ochotę biec na 3h jak ja występować w balecie. Ale cóż, wystartowaliśmy. Początkowy zamiar biegnięcia z tempem 4:15 się powiódł, ale komfortu nie było. Dodatkowo pacemaker na 3:00 oddalał się z każdym metrem. Kontrolowałem tempo na zegarku, ale w żaden sposób nie rozumiałem jak to jest że biegnąc 4:15 tracę dystans do grupy. Po dwóch kilometrach, resztki walecznego mózgu dały za wygraną. Batalia przegrana – biegnę aby komfortowo dobiec, czas się nie liczy. Zwolniliśmy już za mostem Świętokrzyskim. Tak nam się wydawało, że znacząco zwolniliśmy – ale zegarek nadal pokazywał 4:15-4:20. Na czwartym kilometrze Arek dorwał kumpla z którym gadał przez co najmniej pół godziny. Lekko przyśpieszył co pognębiło moją psychikę. Biegło mi się ciężko. Nie wiedziałem, że jemu też. Do półmetka dociągnęliśmy się tempem poniżej 4:30. Zmiana kierunku w Powsinie spowodowała wzrost siły wiatru w pysk. Tak to bywa na pętlach, pół trasy fordewindem a pół trasy bajdewindem (ostro na wiatr). Teraz bieg pod wiatr do przyjemnych nie należał. Zwolniliśmy o kolejne 10sec. Na 28 kilometrze Arek zwerbalizował, że jest ciężko. Mnie wtedy też było ciężko, ale jakby mniej. Wiedziałem, że od 30km jakoś dojadę. Do 35go odliczałem kilometry. Na 37 kilometrze kibicował Milo – krótki okrzyk „Dawaj Matys” dodał skrzydeł. Na Wisłostradzie wiedziałem, że już jakoś będzie. Arek się zgubił, kilka kilometrów temu, mnie się chciało jeść, ale meta niedaleko. Znowu most Świętokrzyski, tam czuć już zapach Stadionu Narodowego. Lubię tą część trasy, ostatnie 2 kilometry a wiele się dzieje. Mnie już puściło, lekko przyśpieszyłem. Czas tego biegu się nie liczył – liczyło się aby nie stanąć. Pomyślałem sobie, maraton już wygrał ze mną na samym starcie (3h poszło się je…ć) to nie mogę pozwolić, żeby mój pierwszy maraton, po skończeniu 40lat był pierwszym w którym idę (nie biegnę). Tak sobie myślałem i myślałem i wymyśliłem, że się nie dam… Nie odpuszczę, pamiętam cierpienie w Paryżu (tam nie szedłem), a tutaj, porównując do Paryża było zdecydowanie lepiej. Pod koniec biegu zastanawiałem się, gdzie jest Kola, to był jego debiut na dystansie. Czy jest na plecach, czy trochę dalej. Na mecie okazało się, że był dosłownie za moimi plecami. Niecała minuta różnicy. Zguba – Arek doczołgał się do mety delikatnie później. Tak jak pisałem czas nie był istotny – generalnie dobiegłem w 3:15 coś tam…Hmmm - next time. Jak będę miał czas i siłę na treningi to siła i dobry czas w maratonie się zrobi :)
|
164. | 02.04.2017 | 23 Maratona di Roma 2017 | Włochy | | 42,195 | 5473 | 03:25:41 | | 1636 | 13373 | 12% | 12,3 | 04:52 | | |
23 Maratona di Roma 2017 - [02.04.2017]
Maraton di Roma 2017 to wydarzenie, które chodziło mi po głowie od dłuższego czasu, ale były inne priorytety. Nawet tym razem nie bardzo wiem jak to się stało, że się zapisałem. Chyba jakaś reklama na FB, może wolny weekend (brak zajęć w szkole)? Nie pamiętam. Tak czy inaczej udało mi się namówić jeszcze Marka, który ku mojemu zdziwieniu dość szybko zdecydował się na uczestnictwo. Do Rzymu jechałem z dość luźnym planem – po prostu biec z Markiem i oby do mety. Nie trenuje zbyt dużo więc moja opinia o maratonach, że nie są zbyt długie, troszkę się zdewaluowała. Kiedyś było inaczej i maraton mogłem pobiec praktycznie „z miejsca”. Teraz, czułem lekki, bardzo lekki stresik. Jak każdy bieg wyjazdowy, ten także, nie wyróżniał się dniem poprzedzającym start. Zwiedzanie, alkoholizacja, zwiedzanie itd… Podobno zgodnie z kanonami sztuki, powinno być inaczej. Ale cóż, w sobotę schodziliśmy się ostro. Kilkanaście kilometrów na nogach, od rana do wieczora. Zwiedzanie Rzymu to kilka standardowych miejsc, które my z Sylwią już widzieliśmy, ale dla Marka i Magdy były zupełnie nowe. Rano odebraliśmy numery startowe w Palazzo dei Congressi gdzie zorganizowano expo. Mała być szybka akcja, ale organizatorzy skutecznie nas spowolnili. Potwierdza się kolejny raz, że organizatorzy maratonów w Europie i na świecie powinni się uczyć od organizatorów polskiego Orlen Maratonu. I Orlen i Rzym ma Silver Label IAAF, ale różnica jest kolosalna. Dobra… nie marudzę. Piątek i sobota w Rzymie upłynęły pod znakiem słońca, niedziela miała być deszczowa. Start falowy (3 wawes) na Via dei Fori Imperiali mniej więcej w połowie drogi między Koloseum a Kapitolem rozpoczął się punktualnie o 8:40. Ja stanąłem razem z Markiem w fali drugiej i wystartowaliśmy 5 min po elicie. Od samego początku chmurzyło się niemiłosiernie. Na szczęście deszcz oszczędził nas przed startem i na poważnie zaczął lać w okolicach 7go kilometra. Tam zaczęła się mega ulewa po raz pierwszy (finalnie były trzy). Biegliśmy raczej równo, choć na początkowych kilometrach być dość duży tłok. W bieg wszedłem po kilku kilometrach. Pogoda mimo deszczu była biegowa. Biegliśmy ramie w ramie, poza miejscami, gdzie mogłem się najeść. Postanowiłem wypróbować maraton bez żelów. Zawsze przecież miałem baterie żelową i nie wyobrażałem sobie biegu bez wspomagania. Teraz żywiłem się tym co dają i źle nie było. Skutkiem ubocznym restaurowania się, a może urozmaiceniem biegu były pogonie za Markiem, który miał swoje zapasy i nie musiał zwalniać na pitstopach. Trasa biegu była nietypowa, trudna – bardzo dużo odcinków po kostce i dość nierówny asfalt. Poza tym delikatnie pofałdowana, ale za to bardzo widokowa. Kto nie miał czasu obejrzeć Rzymu wcześniej, biegnąc ten maraton miał okazje zobaczyć bardzo dużo, od Watykanu do Schodów Hiszpańskich włącznie. W okolicach połowy czułem lekki dyskomfort w biodrach i achillesach. Było to dziwne, gdyż dawno nie miałem tego typu odczuć. Ostatni raz bodajże w Tallinie. Tak dotarłem do 30km a tam postanowiłem lekko przyśpieszyć. Tak o 10sec. Z 5:00 na 4:50. Nasz bieg i nasza prędkość właśnie wtedy zwalniały. Ja przyśpieszyłem i od razu poczułem się lepiej. Chyba każdy ma jakiś taki swój rytm, który mu pasuje i jeżeli odchyla się od niego odczuwa pewne dolegliwości. Szczególnie na takich dystansach. Do mety biegłem już sam, Marek był lekko z tyłu, nawet się odwracałem, ale w tłumie ciężko się odnaleźć. Na ostatnich dwóch kilometrach od Piazza del Poppolo była już zabawa z kibicami. Deszcz już nie padał, kibice krzyczeli, pełen czad. Ostatni zbieg, z GoPro w ręku biegłem jak zwykle na haju. Meta w tym samym miejscu co start i czas 3h25min. Nieźle jak na luźny bieg. Marek dotarł niecałą minutę po mnie. Zmęczony, ale szczęśliwy. Czy można ten maraton polecić? Pewnie tak bo miejsce magiczne, czy nadaje się na życiówki – pewnie nie. Ale jakby w bieganiu życiówki były najważniejsze to pewnie bym nie biegał:)
|
153. | 24.04.2016 | IV Orlen Warsaw Marathon | Polska | | 42,195 | 2437 | 03:02:54 | 03:03:20 | 414 | 6585 | 6% | 13,8 | 04:20 | | |
IV Orlen Warsaw Marathon - [24.04.2016]
…Chyba uprawnione będzie stwierdzenie, że Orlen Warsaw Marathon jest moim ulubionym maratonem. Trzeci start i trzecia życiówka. II OWM – PB poprawione o 6min 15sec, III OWM – PB poprawione o 35 sec i teraz IV OWM i PB poprawione o 7min 4 sec. A jak było? Było dobrze:) Przed startem nie byłem pewny niczego. Lekki powiew optymizmu dał mi start w Półmaratonie Warszawskim , ale zwyczajowo moje mizerne przygotowania treningowe nie napełniały mojej głowy wigorem. Chciałem pobiec szybko, chciałem się sprawdzić ale dopiero dosłownie na 2 dni przed startem zacząłem wkładać sobie do głowy tempo 4:20 może 4:15. Wiedziałem, że muszę/chcę spróbować bo: to optymalne miejsce na życiówki, nie mam pojęcia na co mnie stać no i 2 tygodnie nie jem mięsa. Z tym wegetarianizmem to taki mój test – bardziej test samopoczucia niż dopingu sportowego. Mówią, że bez mięsa da się lepiej funkcjonować wiec aby się przekonać muszę to sam sprawdzić. Tutaj pewnie Arek Recław będzie się łapał za głowę bo gdzie takie mięsożerne zwierzę jak ja – odstawia mięso. Spokojnie to tylko test – z niewiadomymi konsekwencjami:). Uważam, że OWM to impreza nr 1 w Polsce i nie tylko. Choć w stosunku do ubiegłych edycji widać bardzo delikatne wyhamowanie. Może to konsekwencja „Dobrej Zmiany”? OK, ale nie o polityce miało być. Więc, przed startem standardowo, lekka napinka i rozmyślanie co zrobić, jakim tempem biec. Wymyśliłem „plan chytrus” – biegnę 4:20 ile się da, a potem zwolnię, mając nadzieję, że nie będzie powtórki z Paryża (gdzie od 25km umierałem, ćwicząc swoją silną wolę by nie stanąć). Pierwsze 5km zacząłem zgodnie z planem, ale widząc przed sobą pacemakerów na 3:00, którzy wcale się nie oddalają, postanowiłem ich dogonić. Od 10go kilometra już biegłem w grupie na 3h. „Zobaczymy ile fabryka da…” – pomyślałem. Biegłem w grupie z „królikiem” po raz pierwszy. Zawsze na zawodach stronie od tłumu, ale tym razem postanowiłem zrobić test. Faktycznie, chyba to nie dla mnie, w tłumie starałem się być z boku lub lekko z przodu, ciągle szukałem przestrzeni. Biegłem szybciej niż zakładałem. Do 25go kilometra nawet lekko szybciej niż 4:15 – ale potem trasa zmieniła kierunek i bieg pod wiatr spowodował, że to tempo już było zbyt mocne. Nie wiem co byłoby gdybym utrzymał grupkę i się w nią schował. Może byłoby lepiej. Ale tym razem moja głowa nie byłą przygotowana na łamanie trójki. Zwolniłem nieco ale jeszcze przez dość długi czas widziałem baloniki peacemakera. Nie czułem się, źle. Porównując inne starty gdzie naprawdę ostatnie kilometry testowały moją psychikę - tutaj było dobrze. Nawet jak zwolniłem to po kontroli tempa na Sunciaku mogłem przyśpieszyć. Ostatnie 10km to właśnie taki interwał. Samoistnie zwalniałem do 4:30/4:35 a po spojrzeniu na zegarek przyśpieszałem do 4:15/4:20. Cały bieg wszystko działało poprawnie. 90% trasy pokonałem z tętnem, lekko, poniżej 170bps. Tylko końcówka była mocniejsza. Przed startem, po cichu, myślałem o wyniku w okolicach 3h5min – tak też ustawiłem Virtuala na zegarku. Na 35km wiedziałem, że jest bardzo dobrze. 3h nie złamie bo i nie planowałem, ale 3h5min na pewno. Przy tak ubogim treningu to mega satysfakcja. Bałem się starty energii, szybszej niż normalnie – bez jedzenia mięsa chodzę ciągle głody. Nic takiego się nie stało. Faktycznie jadłem tam gdzie dawali, ale to u mnie standard. Kilometry treningowe, w ilości nieco ponad 300 od początku roku także nie były wyznacznikiem sukcesu. A może właśnie były. Nie jestem zmęczony treningami. Do złamania 3h głowa jest już przygotowana – może na kolejnym OWM? W tym roku już zrobiłem to co miałem zrobić na dystansie maratońskim. Teraz już tylko ultrasy (z małym wyjątkiem na jesieni:). IV OWM zakończyłem z czasem 3h 02min 54sec na 414 miejscu OPEN.
|
151. | 28.02.2016 | Tokyo Marathon 2016 | Japonia | | 42,195 | 80260 | 03:25:47 | 03:27:24 | 3133 | 34677 | 9% | 12,3 | 04:53 | | |
Tokyo Marathon 2016 - [28.02.2016]
Ile czasu potrzeba na wyrobienie nowego paszportu? Dwa tygodnie? Może tylko tydzień? A może da się to zrobić w dwadzieścia kilka godzin? Tak jest to możliwe. Gdyby nie było, nie byłoby tej relacji. Problemy paszportowe Sylwii na 2 dni przed wylotem do Japonii skutecznie pochłonęły nasze przygotowania do wyjazdu – ostatecznie nowy paszport Sylwia odebrała 3h przed odlotem i już bez żadnych przeszkód misja Tokyo Marathon 2016 mogła się rozpocząć. Po szczęśliwym losowaniu udział w kolejnym wielkim maratonie był już na wyciągnięcie ręki. Do pełni szczęścia potrzebny był jeszcze transport, zakwaterowanie i oczywiście forma sportowa. Transport i zakwaterowanie w Japonii to kwestia wyszukania odpowiednich lotów i hoteli, których jest b. dużo. My wybraliśmy bezpośrednią podróż z LOT’em i mieszkanie w centrum miasta aby mieć łatwiejszą logistykę zwiedzania. Nasza podróż składała się z tylko 5ciu dni ma miejscu więc sprawna logistyka była dość ważna. Moja podróż do Japonii przebiegła pod znakiem ciągłego kataru, na tyle dokuczliwego, że ciągle musiałem używać chusteczek:) To niezbyt dobrze wróżyło na sam bieg. Ale jak to wszystko od początku wyglądało… Po wylądowaniu w sobotę na lotnisku Narita, szybko odnaleźliśmy się w tamtejszej rzeczywistości, do centrum Tokyo (stacja Ueno) dotarliśmy szybką koleją Keisei Skyliner. A po zostawieniu bagaży w hotelu szybko udaliśmy się po odbiór numeru startowego. Expo znajdowało się w portowych dzielnicach Tokio (na wyspie) w halach wystawowych Tokyo Big Sight. Tokijska komunikacja miejska to metro, które ma 17linii głównych oraz kilkanaście linii prywatnych i stanowi podstawę przemieszczania po mieście. Już pierwszego dnia zostaliśmy zaskoczeni porządkiem panującym w Japonii. To jest temat na zupełnie inną relacje ale my, Europejczycy możemy się od Japończyków wiele nauczyć. Odbiór pakietów startowych przebiegł oczywiście bardzo sprawnie, ale na szczegółowe zwiedzanie Expo nie mieliśmy już siły. To była już 30h bez snu, katar i zupełnie nie maratońskie jedzenie. Dodatkowo aby nie było łatwo – wracając z Expo do hotelu postanowiliśmy zrobić sobie mały spacerek. Na mapie wydawał się mały… w rzeczywistości miał ok 3,5km. Po powrocie do hotelu był już tylko odpoczynek. Start maratonu był umiejscowiony w dzielnicy Shibuya i wyznaczony na godz 9:10 czyli 1:10 czasu polskiego. Jet-lag spowodowany zmianą strefy czasowej nie pozwolił mi się dobrze wyspać. Ale co tam… Przecież nie walczę o rezultat, bieg ma być miłą wycieczką po mieście. Jednak to maraton. Hotelowe śniadanie o 6:30 zrobiło na mnie duże wrażenie. Było tam wszystko – od parówek, przez zupę krabową do sushi. Zjadłem po europejsku:). Potem szybko do metra i na start. Moje wejście czyli GATE 1 był gdzieś w okolicach stacji Shinjuku. Wszystkie bramy były tam usytuowane, a co gorsza w okolicach było kilka stacji metra zaczynających się od wyrazu Shinjuku. Nie bardzo miałem chęć studiować mapę – zdecydowałem, że pójdę za tłumem, a potem dopytam. Nie było problemu, wysiadłem niezbyt optymalnie ale szybko zorientowałem się gdzie trzeba iść. Ilość wolontariuszy i informatorów była niewiarygodna – nie sposób było się zgubić. Po małym spacerze dotarłem do swojego GATE’u. Szybka kontrola bezpieczeństwa i marsz do sektora. Po drodze lokalizacja ciężarówki gdzie oddałem depozyt i właśnie wtedy za moimi plecami usłyszałem rozmowę Polaków. Odwróciłem się i… to był Michał z Krzyśkiem. Wiedziałem, że Michał startuje ale nie sądziłem, że uda mi się go spotkać na starcie:) No to teraz wiedziałem, że nie będzie nudno. Ustawiliśmy się na starcie, gdzie spotkaliśmy kolejnych dwóch Polaków (braci Pawła i Marcina). Po krótkiej chwili strzał startera i białe konfetti – stratujemy. Prawie 40 tyś biegaczy i biegaczek, znam ten tłum. Szybko, w moich okolicach ostał się jedynie Michał. Ja nie miałem celu czasowego, chciałem dobiec w okolicach 3h30min a wszystko co lepiej to… lepiej:) Michał też wiec spory czas biegliśmy razem. Trasa w Tokyo to przegląd miasta, ułożona w kształcie krzyża przypominającego swastykę, przecinała miasto we wszystkich kierunkach . Tak swastykę, której w Japonii jest bardzo dużo. Bynajmniej nie z powodu nacjonalizmu czy upamiętniania hitleryzmu – swastyka (dewanagari) to znak symbolizujący pomyślność i powodzenie (dobro). Na 10tym kilometrze w okolicach Pałacu Cesarskiego rozdzieliliśmy się z Michałem, a ja cały czas nie mogłem napatrzyć się na to piękne miasto. Cała trasa wypełniona kibicami – wydawało mi się, że jest ich więcej niż w Nowym Jorku. Strefy z piciem i jedzeniem zorganizowane perfekcyjnie, wszystko ładnie, czysto – wielu miłych i uśmiechniętych wolontariuszy. W tym miejscu zaczął się jeden z dwóch długich odcinków z agrafką na końcu gdzie można było zobaczyć zawodników przed i za nami. Zawrotka w okolicach dworca Shinagawa i prosto na północ. W połowie dystansu jest mój „test point”. Zawsze po 21km badam moje samopoczucie – i tutaj było naprawdę dobre. Mój buff szybko znalazł się na moim nadgarstku i służył za ogromną chusteczkę – a służył bardzo często, gdyż smarkanie w Japonii nie jest mile widziane:) Na 27km niespodziankę zrobiła mi Sylwia, która w drodze na metę postanowiła mi pokibicować:) Jak ona mnie wypatrzyła w takim tłumie?:) 28km to dzielnica Asakusa (w której mieszkaliśmy) i zawrotka prawie przy Świątyni Senso-ji. Kolejne kilometry to lekkie zwolnienie, ale bez przesady – po prostu dopasowałem się do tempa tłumu. Od 34km był już wschodni odcinek trasy i dobieg do mety na wyspie Ariake. Ostatnie kilometry to kilkukrotne mijanie się z Pawłem spotkanym na starcie i dobieg do hal Tokyo Big Sight. Jest meta, jak zwykle uśmiech na twarzy, medal na szyi, koc, i pakiet regeneracyjny. Tutaj znów perfekcyjna organizacja, godna Japończyków. Na mecie spotkałem Michała, który dobiegł minutę później i razem poszliśmy odnaleźć nasze depozyty. W strefie rodzinnej czekała na mnie Sylwia, szczęśliwy i bardzo zakatarzony przebrałem się w cieplejsze ciuchy i razem udaliśmy się do hotelu. Mój czas to 3h25min37sec i miejsce 3133 na 34677 finisherów. Cóż teraz pozostało tylko (aż) zwiedzanie miasta. Maraton w Tokyo to mój trzeci Majors – niewątpliwie inny, najbardziej orientalny, chyba najfajniejszy. Nie wiem czy kiedyś pobiegnę go raz jeszcze, pewnie nie bo świat jest duży i innych fajnych biegów jest bez liku – ale Japonie na pewno odwiedzimy. Piękny kraj, mili ludzie super kultura – czego więcej chcieć:)
|
136. | 17.05.2015 | I PZU Gdańsk Maraton | Polska | | 42,195 | 241 | 03:16:54 | 03:17:03 | 121 | 1809 | 7% | 12,9 | 04:40 | | |
I PZU Gdańsk Maraton - [17.05.2015]
Kolejne miasto „obsikane” :). Tak nazywam miejsca gdzie przebiegłem królewski dystans. Tym razem kolejne polskie miasto – Gdańsk. Mój wiosenny tryptyk maratoński zakończył się na 1 PZU Gdańsk Maraton (po Paryżu i Orlenie). Miał to być maraton na deser – i był. Choć w trakcie paryskiego biegania mówiłem sobie, że jak dobiegnę do mety to na wiosnę już nić więcej nie pobiegnę. W Paryżu do mety dobiegłem i potem pobiegłem Orlen a teraz Gdańsk. Weekend przed maratonem do „sportowych” nie należał. Długa piątkowa podróż na półwysep Helski (przez Ełk) i „Kite” weekend spowodował, że w niedzielę o 5:00 wstałem z niezłym kacem (nie alkoholowym). Szybkie pakowanie i droga do Gdańska gdzie byłem już przed 7:00. Odebrałem pakiet i siedząc w samochodzie czekałem na Arka, który był w bardziej komfortowej sytuacji (spał w Gdańsku). Tego dnia śniadania nie było, Arek kupił mi hot-doga na stacji benzynowej żebym nie padł na pysk. Rano zimno (wiatr), ale w odróżnieniu od wielkich maratonów, depozyty i sam start to tylko 10 min oczekiwania. Wszystko blisko, bez zbędnego chodzenia – extra. Start i Meta na terenie Amber EXPO obok stadionu Amber Arena to super miejsce do takich imprez. Na starcie spotkaliśmy Marcina Soszkę, którego poznaliśmy w Tallinie i razem ruszyliśmy do walki z trasą. Pierwsze kilometry to miła niespodzianka - bieg przez korytarz ECSu (Europejskiego Centrum Solidarności), następnie Długi Targ i Starówka a potem dłuuuuuga prosta do Sopotu. Tam Arek i Marcin oderwali się delikatnie. Ja biegłem „na czuja” – bałem się, że niesportowe życie w ostatnich dniach skutecznie da mi się we znaki. Pamiętałem, że w nogach mam już dwa maratony a także odczuwałem dziwny (delikatny) ból w prawej łydce. Biegłem poniżej swojego progu. Nie wiedziałem co będzie więc biegłem lekko, choć to „lekko” często bywało tempem 4:30 i szybciej. Wiatr cały czas w twarz, aż do 20km potem lekko z boku a potem znów w twarz (do 28go km). Czekałem na znajomy z Triathlonu Gdańskiego park Ronalda Regana. Tam było już fajnie – z wiatrem i z górki, cały czas równe tempo, choć na chwilę dopadł mnie dziwmy ból w środkowej części lewego kolana – ale tak jak szybko przyszedł, tak szybko odszedł. Na 32 km dogoniłem Marcina, który miał kłopoty ze achillesami i musiał je „reanimować”. Na 7 kilometrów przed metą wiedziałem, że maraton ukończę, widziałem już stadion, ale jeszcze do mety kawałek. Na ostatniej zawrotce (37km) przybiłem 5’ke z Arkiem, który był jakieś 500 m przede mną. Potem - 40 kilometr to wbieg na stadion, runda honorowa, wybiegnięcie i ostatni kilometr do mety. Tam wiało okrutnie. Meta w hali Amber Expo, medal, woda potem extra masaż i prysznic. To wszystko… a nie jeszcze zupa pomidorowa i małe piwo do Arka:) Ta impreza to naprawdę dobrze zorganizowany maraton. Ukończyłem go z czasem 3h16m54s na 121 miejscu OPEN. Czekam na zdjęcia od Wasyla, który był w kilku miejscach na trasie. Jeżeli organizacja imprez w Polsce będzie nadal się tak rozwijała, nie wiem co będzie za kilka lat – może SPA na mecie dla Finisherów?:)
|
134. | 26.04.2015 | III Orlen Warsaw Marathon 2015 | Polska | | 42,195 | 1727 | 03:09:58 | 03:10:09 | 489 | 7358 | 7% | 13,3 | 04:30 | | |
III Orlen Warsaw Marathon 2015 - [26.04.2015]
Co za dziwna sytuacja:) Dwa główne cele PB w Maratonie plus możliwość zapisu na Boston Marathon 2016 miałem zrealizować w Paryżu. Padło na Paryż bo wiedziałem, że późniejsze maratony, w tym Orlen, dwa tygodnie później, będę biegł na zmęczeniu. Aby to zrobić musiałem pobiec szybciej niż 3h10min. W Paryżu nie zrealizowałem żadnego z celów. Dodatkowo, ten bieg odczułem okrutnie. Nie chce więcej takich doznań... Ale im bliżej biegu w Warszawie tym bardziej, z mojej głowy, wymazywałem przeżycia z Paryża. Na starcie w OMW 2015 miałem już jasno sprecyzowany cel. Biec, jak długo się da - na tzw komforcie. U mnie komfort oznacza tętno do 165 bps. W Paryżu więcej niż 165bps zegarek pokazał już na 2gim km. Teraz, w momencie przeskoku tętna na 170 miałem ocenić dystans, samopoczucie i podjąć decyzje – co dalej. Na starcie ustawiłem się „w czubie” stawki. Razem z Arkiem i Grześkiem, Marek i reszta chłopaków przeszła odrobinę dalej. Po wystrzale startera chwilę było troszkę ciasno, ale już po 500 metrach biegłem swoim rytmem z tempem (tętno < 160). Ponieważ wystartowałem wolniej niż w Paryżu, pogoda także była chłodniejsza, tętno poniżej progu utrzymywałem do ok 28km. Biegłem na planowanym „komforcie” obserwując tętno. Widziałem, że i tak biegnę szybko. Szybciej niż na 3h10m. Do 3:10 w połowie dystansu nadrabiałem nawet ok 5 min. Wiedziałem także, że zwolnię. Jak najdłużej chciałem utrzymać niskie tętno. Po 30km kiedy to zegarek pokazał >170 bps, zwolniłem i wtedy moja nadróbka zaczęła topnieć. Policzyłem, że wszystko co pobiegnę poniżej 4:45 będzie gwarantowało sukces. Niestety nie wziąłem pod uwagę faktu iż mój zegarek doliczył, do dystansu, ok 300m. Spokojnie biegłem kolejne kilometry, porównując w myślach moje zmęczenie w danym momencie do zmęczenia w Paryżu. Prawde mówiąc - nie było co porównywać. Teraz czułem się wyśmienicie:). Na 40tym km zobaczyłem, że mimo iż kilometry pokonuje szybciej niż 4:40 to na metę mogę nie zdążyć (w czasie <3h:10min). Wtedy postanowiłem powalczyć. Ile się dało przyśpieszyć – przyśpieszyłem (ale mały podbieg na moście Świętokrzyskim na wiele nie pozwolił). Potem z górki, długa prosta i skręt na stadion. Wiedziałem, że to już ostatni kilometr. Metę i zegar zobaczyłem jak pokazywał 3:09:30 (czas brutto). Ile jeszcze: 200 m? Nie wiedziałem ile mam różnicy do czasu netto. Biegłem na maksa i na mecie (brutto) zobaczyłem 3:10:09. Ale ile to jest netto? Zegarek zatrzymałem na 3:10:00… i jaki mam czas? Odebrałem medal, szybko po depozyt i w umówione miejsce czyli do namiotu masaży. Tam już czekał Arek, który pobił PB o kilkanaście sekund, a ja? Nie wiem… W końcu sms od organizatora: czas netto 3h09min58sec. Haha – udało się zejść poniżej 3h10min. Mogę zapisać się na Boston Marathon:). Marek dobiegł do mety także nie ekstremalnie zmęczony. Jego czas 3h28min31sec nie jest PB ale w jego obecnej formie pokazuje duży potencjał. Podtrzymuje stwierdzenie, że Orlen Marathon to najlepiej zorganizowany maraton w Europie. Jedno do czego się można przyczepić to trasa – nudna jak flaki z olejem. Jeżeli władze Warszawy nie pozwolą na zorganizowanie maratonu w bardziej „malowniczej” scenerii to będzie słabo. Nie chcę już biegać do Powsina przez osiedlę gdzie cieciem był Stanisław Anioł.
|
133. | 12.04.2015 | Paris Marathon 2015 | Francja | | 42,195 | 8518 | 03:10:41 | | 2145 | 40157 | 5% | 13,3 | 04:31 | | |
Paris Marathon 2015 - [12.04.2015]
Na fali sukcesów biegowych (życiówki w półmaratonie i biegu na 10km) nieoczekiwanie do głowy przyszło mi poprawienie zrobienie PB w maratonie. Wybrałem bieg w Paryżu - bo był pierwszym maratonem w moim kalendarzu biegów w 2015r. Tak naprawdę, przyszło mi do głowy, że spróbuje złamać 3h (wrrrrr) Rok temu moja głowa nie przyjęłaby takiej informacji. Na ten bieg miałem trzy plany A,B i C. Plan A to 2:59:59, plan B to target na Boston Marathon (<3:10) a plan C to PB czyli poniżej 3:10:33. Do Paryża pojechaliśmy składem z NY: Arek, Kuba i ja (gdzie wymyśliliśmy z Arkiem - Boston). Paryż miał mi dać przepustkę na Bostoński Maraton. Byłem zmotywowany, głowa przyjęła atak na 3h. Start w Paryżu to start w jednym z największych biegów maratońskich w Europie. Ten fakt spowodował, że baliśmy się tłoku na początku trasy. Nic takiego się nie stało, szerokie Champs Elysees oraz start sektorowy dały radę. Wystartowaliśmy razem z sektorem na 3h15min ale od początku bieglismy zdecydowanie szybciej. Szybko dopadliśmy grupę z pierwszym Pacemakerem na 3h15 min potem kolejnym, biegnąc równo w tempie 4:15. Po drodze minęliśmy Louwr wraz ze swoimi ogrodami, potem ogromny park a w zasadzie lasek deVincennes - wtedy było jeszcze zgodnie z planem. Połowa trasy i czas 1:29:56 - na styk, ale chyba robiłem dobrą minę do złej gry. Nie biegłem na komforcie z Wiązownej gdzie mój PACE był o ponad 15sec lepszy. Przeczuwałem, że zaraz może stać się coś niedobrego. W okolicach 26 km stało się - długi tunel i mój organizm zredukował tempo o jakieś 10sec. Zwolniłem i wiedziałem, że to nie koniec opadania z sił. Do mety jeszcze około 16km a ja słabnę. Od tego momentu zacząłem liczyć kolejne metry. Minąłem Wieżę Eifel'a, na która zerknąłem jednym okiem tak szybko, że ledwo zobaczyłem jaki ma kształt. Od 30 km to już była walka mojego organizmu z moim mózgiem. Ciągle wmawiałem sobie, że nie mogę stanąć, że jeszcze kilometr, jeszcze 500m - muszę wytrzymać. Podczas tej walki przypomniał mi się mój 2gi maraton (Poznań) i 5ty (Dębno) gdzie przeżywałem podobne historie. Ostatnie kilometry to niekończący się Lasek Buloński. Tam także nie byłem jeszcze pewien, że dobiegnę do mety. Moje tempo spadło do okolic 5:00. Od 25 km już nie myślałem o złamaniu 3h. Walczyłem aby dobiec do mety, nie dojść czy doczołgać się ale dobiec. Po raz kolejny - udało się ale z moich przedstartowych planów nie zrealizowałem żadnego. Nie złamałem 3h, nie pobiegłem lepiej niż mój PB z Warsaw Orlen Marathon 2014. Do życiowki zabrakło 7sec:) W drugiej części trasy nie walczyłem już o nią. Od 30km nie kontrolowałem czasu tylko dystans. Zapas z pierwszej części pozwolił na uzyskanie na mecie czasu 3h10min41sec. No cóż Boston musi poczekać. W tym wszystkim należy znaleźć też pozytywy - forma jest, może nie na cały maraton, ale jest. Rok temu za wynik 3:10 dałbym się pokroić. Dodatkowo mój mózg pokierował tak resztą ciała, że nie stanąłem. Przebiegłem kolejny maraton - tym razem w super miejscu. Arek ukończył bieg z czasem 3:01:34 czyli w odróżnieniu ode mnie, na drugiej połówce, stracił niecałe 2min ( ja prawie 11min). Kuba dobiegł do mety z czasem 3:54:57 i co też nie było PB. Teraz tylko 2 tygodnie regeneracji i Orlen Warsaw Marathon – co tu zrobić? To jest pytanie?...
|
117. | 02.11.2014 | New York City Marathon 2014 | USA | | 42,195 | 6377 | 03:29:13 | | 4085 | 50564 | 8% | 12,1 | 04:57 | | |
New York City Marathon 2014 - [02.11.2014]
Kilka lat czekania i stało sie:) Pierwszy maraton poza Europą. Pierwszy i największy na świecie - New York City Marathon. Kiedyś nawet nie była to sfera marzeń, teraz, stało się rzeczywistością. Jestem Finisherem NYCM. A jak to się zaczęło? Poprostu pomysł. W 2011 roku, razem z Arkiem Recławem, zapisaliśmy sie pierwszy raz na loterie, która miała dać nam możliwość startu w NY. Niestety jak to loteria - nie dała. Trochę na otarcie łez zarejestrowaliśmy sie na Maraton w Atrenach. Potem rok 2012 tez brak powodzenia, 2013 także, aż w końcu po 3'ech nieudanych losowaniach mieliśmy Guarantee Entry w 2014. Dodatkowo, w tym roku wylosowany został także Kuba Gierczak i razem w trójkę mieliśmy możliwość stanięcia na starcie NYCM. Już sama wyprawa do NY to dużo emocji. Przyleciałem w piątek - Helloween, Ameryka oszalała ma punkcie przebierania:). W sobotę odwiedziliśmy EXPO, odebraliśmy pakiety startowe i wróciliśmy na Greenpoint gdzie gościła nas ciocia Arka. Ja cały czas miałem w głowie piosenkę Kazika:) Natalia w Brookilinie. Greenpoint, Greenpiont jest wieliki na wieki... Jak to tradycyjnie przed maratonem z Arkiem, zupełnie nie biegowo - kilka piw potem spać. Pobudka o 5tej, taksówka już czekała aby zabrać nas na dolny Manhattan - Whitehall Ferry. Promem z Manhattanu na Staten Island, piękny widok na WorldTrade Center One. Dalej z portu autobusem do miasteczka przy moście Verezzano. W tym miejscu trzeba powiedzieć, ze pogoda spłatała nam niesamowitego figla. Huraganowy wiatr, który wiał z północy na południe powodował, że odczuwalna temperatura nie pozwalała na komfortowe oczekiwanie na start. Wszyscy ubrani w stare swetry, od cioci, do wyrzucenia, czekaliśmy w Wave1 na start. Wreszcie ruszyliśmy na most, hymn USA, napinka przedstartowa i strzał startera. Biegniemy, nasz Wave biegł po dolnej jezdni Verezzano. Wiało tak strasznie, że ja jedna ręką trzymałem numer startowy a drugą czapkę. Po pierwszym kilometrze myślałem tylko o jednym: czy to będzie pierwszy maraton, którego nie ukończę? Zimno i wietrznie...całe szczęście, ze za mostem było zdecydowanie lepiej. Nie komfortowo, bo wiatr w porywach zatrzymywał nas skutecznie. Biegłem z Arkiem, Kuba z tyłu walczył o życiówkę, my nie. Trasa prowadziła przez Brooklyn, mnóstwo kibiców, zespołów, takiej atmosfery nie doznałem w żadnym europejskim biegu. Ameryka:) biegliśmy równo i dość szybko z PACE ok 4:40, porzebiegliśmy przez Greenpoint, gdzie ogromna grupa Polaków kibicowała swoim rodakom, to było przeżycie I wielka wrzzawa gdy wypatrzyli orzełka na mojej koszulce. Nie da sie opisać:) Potem mostem na Queens. Wtedy dopadła mnie kolka, ostatnio często tak mam ale na krótszych biegach. Nie mogłem sobie z nią poradzić przez dłuższy czas. Wtedy znacznie zwolniliśmy. Całkowicie rozbroił mnie długi most Queensborough, a następnie długa First Avenue, cała pod wiatr. Wiedziałem, że biegu nie oddam, nie walczyłem o czas wiec chociaż tu miałem komfort. Do samego końca biegliśmy z Arkiem, krótka zawijką na Bronx'ie i potem prosto do Central Parku. Ostatnie kilometry to już euforia mety... Co tam sie dzieje!!!... Kibice, którzy są na całej trasie robią niewyobrażalną robotę. Na metę wpadliśmy z czasem 03:29:13, szczęśliwi jak... dzieci:) odebraliśmy medal, recovery pack, nasz depozyt i poszliśmy do umówionej knajpy UnoChicago Grill - celebrować zwycięstwo:). To był najtrudniejszy maraton z moich płaskich maratonów. Wiatr, zimno, zmęczenie, jetlag oraz co by nie mowić moja końcówka sezonu, nie dały pobiec szybciej. Choć gdyby nie kolka, która mi towarzyszyła pewnie pare minut zaoszczędzilibyśmy. Ale nie oto chodziło, NYCM to wydarzenie, które jest warte przeżycia nawet bez dodatkowych bonusów w postaci życiówek lub extra czasów. Biegiem w tym mieście trzeba sie delektować z każdym metrem trasy. Setki okrzyków 'good job', 'looking good' powodują, że nie ma mowy o braku motywacji. Następnego dnia wróciliśmy do CentralParku na Celebration Monday. Kupiliśmy New York Times i wygrawerowalismy medal. Cały Nowy Jork chyba biegł maraton. Wszędzie biegacze z medalami. Maraton ukończyło ok 50tys biegaczy:) ciekawe kiedy ta maraton-mania sie skończy. Oby nigdy. Teraz gdy to pisze jedziemy Geeyhound'em z Atlantic City do Washingtonu i planujemy kolejny start:)
|
112. | 28.09.2014 | 36 Maraton Warszawski | Polska | | 42,195 | 7865 | 03:27:06 | 03:29:00 | 818 | 6675 | 12% | 12,2 | 04:54 | | |
36 Maraton Warszawski - [28.09.2014]
Maraton Warszawski zawsze biorę pod uwagę. Jest pod koniec września (super pogoda do biegania), no i jest w Warszawie. Tym razem nie planowałem szybkiego startu, trzy tygodnie po ultra to zdecydowanie zbyt mało (dla mnie) aby myśleć o dobrych czasach. Wystartowałem bo chciałem ocenić moją formę na długim dystansie, przy umiarkowanym tempie. Planowałem 3:30 lub 3:45, choć znając siebie pierwszy cel był bliższy. Wiem, że coś może się stać i spowodować, że pobiegnę szybciej niż planowałem. Aby tak się nie stało, na starcie szukałem znajomych, którzy mieli podobne cele. Szukałem i znalazłem. Trzech kolegów z Ostrowca i dwóch z pracy. Okazało się, że rozpiętość wyników mieści się pomiędzy 3:15 (za szybko), a 3:45 (może być). Stanąłem razem z Pawłem, Rafałem i Tomkiem. Cel 3:30, to mi się podoba – PACE w okolicach 4:57 (chyba). Wystartowaliśmy, szybciej:) niż zakładaliśmy (PACE 4:50). Wszystko super, dla mnie tempo wyśmienite, choć od 10go kilometra czułem dyskomfort w nogach. Odezwało się 7 Dolin:). Ultra na dystansie 100km nadwyrężyło moje ścięgna i stawy, teraz to czułem. To na pewno duży minus ultra biegów, ale wielkim plusem był upgrade głowy. Teraz 42km nie wyglądało strasznie. Pierwszy raz czułem, że to nie jest daleko. Maraton jak zwykle zrobiony perfekcyjnie, dużo wody, bananów, etc… Trasa znana, wielokrotnie pokonywana, tym razem z lekką (chyba) modyfikacją na Ursynowie. Do 24go km biegliśmy razem w czwórkę, żartując, opowiadając anegdoty. Utrzymywaliśmy tempo. Potem, było ciut gorzej. Agrafka w Wilanowie dała możliwość oceny kto jest przed nami. Szybko zobaczyliśmy Pawła z targetem na 3:15, który był jakieś 6/7 min przed nami (3:15 mu odjeżdżało). Ponieważ nasze tempo spadało a ja czułem się dobrze, uknułem plan, którego chciałem uniknąć. Znalazłem cel – dogonić Pawła. Przyspieszyłem o jakieś 10sec. Szybko odszedłem od grupy, potem okazało się, że drugi Paweł też przyśpieszył, dogonił mnie ale potem lekko odpuścił. Biegło mi się dobrze, choć z coraz większym bólem nóg. Kilometry mijały szybko (szybciej niż na innych maratonach). Na 39 km dodatkowo zmotywowali mnie kibice (Arek, Paweł i Artek). Łyk wody od Arka z bidonu i ostatnie 2,5 km do mety. Wyprzedzałem lawinowo:) Dobrze działa to na psychikę, inni nie mogą a ty możesz. Ostatnie metry i meta na Narodowym. Uff, jestem. Pawła nie dogoniłem, brakło 2 min 9 sec, ale i tak satysfakcja ogromna. Sprawdziłem się, nieoczekiwanie negative split (1:44:03 do 1:43:03 obie połówki) wyszedł mi całkiem fajnie. Target 3:30 zrealizowany z prawie 3min zapasem. Na mecie masaż, spotkanie z towarzyszami przygody i do domu. Kolejny maraton przebiegnięty.
|
106. | 11.05.2014 | 20 Praga Marathon | Czechy | | 42,195 | 2272 | 03:22:50 | 03:25:16 | 775 | 6038 | 13% | 12,5 | 04:48 | | |
20 Praga Marathon - [11.05.2014]
Kolejny „wyjazdowy” maraton zaplanowałem w Pradze. Weekend w stolicy Czech na pewno nie będzie nudny. I nie był. Polecieliśmy większą ekipą, co gwarantowało dobrą zabawę przed i po maratońską. Mój brat: Marek, Jacek i Paweł nastawieni byli na bicie rekordów życiowych. Ja nie. Po niespodziewaniej życiówce w Orlen Marathon – w Pradze miałem taktykę, biec z Markiem czyli na złamanie 3:30. Pakiety odebrane, niedziela rano start. Ładna pogoda – na bieganie jak znalazł. Start na Starym Mieście potem praktycznie wzdłuż Wełtawy po jednej i po drugiej stronie. Trasa w większości po asfalcie, miejscami po kostce brukowej. Nie były to dwie duże pętle, ale trasa na niektórych odcinkach przebiegała tak samo. Szczególnie demotywujące było to, że na 4tym kilometrze był też 34. Kilka razy też trasa zawijała i można było obserwować biegaczy z tyłu. Właśnie w ten sposób widzieliśmy 3razy Pawła. Na 20tym kilometrze dodatkowe chłodzenie zaserwował lekki deszczyk. Biegło mi się ciężko (brak świeżości), choć biegliśmy w tempie 4:40, czasami lekko szybciej. Od około 15go kilometra zacząłem czuć ból obu ścięgien Achillesa. Tak miałem już do końca, czasem ból był silniejszy, czasem słabszy. Marek biegł równo i świeżo. Na połówce nawet chciał przyspieszyć, ale ja nie za bardzo:). Myślałem o ostatnich kilometrach i ewentualnej kontuzji. Do 30 km było ciężko, potem chyba z racji coraz mniejszego dystansu do mety biegłem już mniej zestresowany. Ostatnie kilometry to jak zwykle walka aby utrzymać tempo. Nie straciliśmy wiele. Na metę przybiegliśmy razem z czasem 3h 22min 50sec. W tym biegu miałem na luzie być zającem ale zupełnie tak nie było. Nie wiem czy gdyby nie Marek, który poprawił żywciówkę o ponad 7min, to czy utrzymałbym takie tempo – chyba nie. Paweł i Jacek dotarli do mety w podobnych do siebie czasach. Jacek z niezłą życiówką. Paweł z doświadczeniami i koniecznością zmian w treningu. Po biegu wszyscy razem celebrowaliśmy wyniki w praskim barze Domecek:) Praga ma dobrze zorganizowany Maraton, jedyny minus to konieczność spaceru do strefy zmian po ukończeniu biegu. Na finiszu maratonu nawet kilkaset metrów może przysporzyć sporo problemów.
|
104. | 13.04.2014 | II Orlen Warsaw Marathon | Polska | | 42,195 | 1687 | 03:10:33 | 03:11:11 | 403 | 5814 | 7% | 13,3 | 04:31 | | |
II Orlen Warsaw Marathon - [13.04.2014]
Orlen Warsaw Marathon podejście drugie. Drugie bo pierwszego nie ukończyłem zupełnie jak Henryk Szost. Różnica między nami była tylko taka, że on skończył w okolicach 30km a ja nawet nie stanąłem na starcie. Dzień przed zawodami, odbierając numer startowy doznałem kontuzji pleców i ostry ból skutecznie odebrał mi możliwość startu. W tym roku miało być inaczej. Myślałem, że pobiegnę ale raczej spokojnie szlifując spóźniającą się formę na start w Pradze. Mój plan został lekko zweryfikowany po dwóch startach na dystansach o połowę krótszych w Wiązownej i Warszawie. Tam poszło mi całkiem nieźle i to bez większego zmęczenia. Weryfikacja planu polegała na tym iż w Orlen Maratonie zaplanowałem sobie 10cio kilometrowy odcinek testowy. Jak po 10tce będzie dobrze to biegnę szybko i walczę, a jak będzie średnio – to zwalniam (tak do tempa w okolicach 3:30). W tym roku odebrałem pakiet startowy także w sobote (mając w pamięci ubiegły rok – nie robiłem gwałtownych skłonów). Całość miasteczka biegowego budziła podziw. Orlen to jednak profesjonaliści. Dla kontrastu - wystawcy na EXPO przeciętni:) W dzień startu – kolejką SKM na stadion (przebieżka na stacje bo mało czasu) i razem z chłopakami (Pawłem i Jackiem) na start. Tam spotkaliśmy Arka, który rok temu na Orlen’ie złamał 3h. Szybkie przebieranie – szukanie plastrów i na start. Ile tu ludzi. Bieg na 10km przyciągnął chyba z pół polskiego świata biegowego. Wystartowałem ze strefy 3h-3:30h gdzieś koło Pacemakera na 3:15. Pogoda wymarzona, atmosfera wspaniała. Biegłem na tętnie ok 160 co dawało mi komfortowe warunki do biegu a w połączeniu z tempem około 4:28 sugerowało dobry wynik. Każdy kilometr upływał szybko, podbieg na ul. Idzikowskiego też mnie nie ruszył. Dalej do półmetka w Powsinie – jest dobrze. 25 i 30km zacząłem analizować co będzie gdy utrzymam tempo. Prognozowany wynik był bardzo dobry w okolicach 3:09, 3:10. Wiedziałem, że gdzieś poczuje, że to maraton. Tak się tez stało na 38km, jednak nie było to nic strasznego ale komfort biegu się zmniejszył. Było to tak blisko mety, że specjalnie się tym nie przejąłem. Wyprzedzałem biegaczy i bez grymasu na twarzy pozowałem fotoreporterom na moście Świętokrzyskim. Meta na błoniach Stadionu Narodowego, głośna muzyka i dopingujący kibice dali dodatkową energię na ostatnich metrach. Czas netto 3:10:33 to moja nowa życiówka poprawiona o ponad 6min. Tak z niczego był bardzo dobry bieg. Cieszę się, tym bardziej, że teraz na luzie będę mógł zwiedzać Pragę. Po biegu, kolejny raz zaskoczyła mnie organizacja imprezy. Strefa masaży to wzór do skopiowania dla największych na świecie. Pełna profeska, numerki, leżaki, brak kolejek, baseny z lodem. Moja „postartowa” forma była naprawdę dobra. Tego dnia mógłbym biec dużo dalej. Słowem, wszytko extra. Tak więc stało się – debiut w Orlen Maraton uważam za udany.
|
91. | 29.09.2013 | 35 Maraton Warszawski | Polska | | 42,195 | 2005 | 03:30:21 | 03:31:57 | 1215 | 8506 | 14% | 12,0 | 04:59 | | |
35 Maraton Warszawski - [29.09.2013]
35ty Maraton Warszawski miał podwójne znaczenie. Podwójne bo zaczynał maratońską przygodę mojego brata Marka i tym samym kończył mój eksperymentalny sezon z pod znaku Triathlonu i Ultra. Wiedząc, że o wynik walczył nie będę, specjalnie się do niego nie przygotowywałem. Czasami tak jest, że są rzeczy ważniejsze od samego wyniku. W tym starcie chciałem towarzyszyć bratu w jego walce z dystansem maratońskim. Tak też było, ustawiliśmy sobie cel na około 3h30min, choć jak to bywa w debiucie – cel celem, rzeczywistość weryfikatorem. Cel wydawał się realny biorąc pod uwagę wyniki pólmaratońskie brata. Marek ostatni półmaraton skończył z czasem 1h33min. Niedziela rano, bardzo rano:) start – Stadion Narodowy w Warszawie. Zaczęliśmy szybciej: 4:45, spodziewając się, ze pod koniec trochę zwolnimy. Tak też było – półmetek na luzie, trzymając tempo. Lekko zwolniliśmy po 30km, cały czas kontrolując wskaźniki. Końcówka, jak zawsze, to biegnięcie głową, nie nogami. Na 38km, Marek zapytał: gdzie jest ten most:) chodziło o Most Poniatowskiego z którego już było widać metę. Most był niedaleko, ale ostatnie 4ry kilometry to już pełna walka. Wręcz wojna, ale wygrana:) Po delikatnych problemach na moście, Marek zacisnął zęby i dokończył dzieło. Udało się. Wpadliśmy na metę razem (choć czasy pokazują, że osobno – 1sek różnicy) z czasem 3h33min20sek. Dla mnie to kolejny maraton a dla Marka:) pewnie pierwszy z wielu:). Gratuluje mu osiągnięcia mety i dziekuje za fajny bieg.
|
83. | 08.06.2013 | I Maraton Lubelski | Polska | | 42,195 | 608 | 03:18:37 | 03:18:50 | 25 | 808 | 3% | 12,7 | 04:42 | | |
I Maraton Lubelski - [08.06.2013]
Maraton w Lublinie, hmmm pewnie bym w nim nie wystartował gdyby nie brak możliwości startu w Orlen Maraton w Warszawie spowodowany kontuzją. Musiałem sobie jakoś lukę zapełnić – padło na Lublin. To także pierwszy maraton, tak jak Orlen więc prawie to samo. Prawie, ale nie zupełnie. Orlen wiosną w „normalnych” temperaturach i po płaskiej Warszawie a Lublin Maraton w upalnym (i burzowym) czerwcu no i po lubelskich górkach. Od początku nie nastawiałem się na szybki bieg. Zacząłem spokojnie na niezbyt wysokim tętnie i tak niesiony kibicami (a było ich sporo) biegłem do około 34km. Potem, pewnie dlatego, że studiując profil trasy, nastawiłem się na lekki zbieg ( niestety był on tylko na profilu, faktycznie był mix zbiegów i podbiegów) zwolniłem lekko na ostatnich kilometrach nawet do 5 min/km. Generalnie bieg, atmosfera i organizacja na 5kę. Pogoda bardziej do plażowania a nie biegania. Lubliński Maraton zakończyłem z (już chyba standardowym) czasem – 3h 18min/km, i o dziwo na 25 miejscu w klasyfikacji generalnej (większość trasy biegnąc sam).
|
80. | 14.04.2013 | 30 Vienna City Marathon | Austria | | 42,195 | 7998 | 03:18:23 | 03:19:15 | 693 | 6850 | 10% | 12,8 | 04:42 | | |
30 Vienna City Marathon - [14.04.2013]
Trzeci raz w Wiedniu. Po sztafecie w 2008r i półmaratonie w 2010r przyszedł czas na maraton. Sponsorem wyjazdu był Raiffeisen, w końcu to jego ojczyzna. Ubrany w żółto-czarne barwy z orzełkiem na piersi stanąłem na starcie, razem z 6cioma innymi biegaczami z pracy. Pogoda wymarzona, wreszcie ciepło ok 16st C. Na starcie kilkadziesiąt tysięcy biegaczy, w tym ja i Haile Gebreselassie, który biegł tylko półmaraton. Haile, od razu po starcie mi uciekł, ale co tam, miałem plan na 3h15min. Od początku biegłem równo, ale niestety chyba zbyt szybko. Tętno spokojne ok 160 bps i tak do ok 25km. Chyba fakt, że Haile już skończył swoje 21km tak mnie rozmontował, że dalej było coraz wolniej. Tępo z 4:30 zaczęło spadać do 4:40 a nawet 4:55 na jednym z kilometrów. Nie wiedziałem co się stało, zmęczony mocno nie byłem, ale nogi nie chciały biec szybciej. Być może fakt, iż trasa wcale nie jest taka płaska jak na wykresach. Długie (ale lekkie) podbiegi i krótkie (szybkie) zbiegi zrobiły swoje. Ale co tam… 3:18:23 na mecie, nie jest źle… 30ty Vienna City Marathon pokonany. Haile ukończył (i wygrał) półmaraton z czasem 1:01:14, a Kenijczyk Sugut maraton z czasem 2:08:19.
|
66. | 21.10.2012 | 37 Amsterdam Marathon | Holandia | | 42,195 | 2229 | 03:19:34 | 03:22:06 | 1417 | 10144 | 14% | 12,7 | 04:44 | | |
37 Amsterdam Marathon - [21.10.2012]
Miła niespodzianka na zakończenie sezonu. Ucieszyłem się ogromnie gdy otrzymałem informacje o wyniku losowania „Festiwal Biegowy Dookoła Europy”. Od organizatorów otrzymałem nie lada niespodziankę – Start w Amsterdamie. Pomyślałem WoW – Świetnie, nie byłem w Holandii wiec będzie super okazja. Do tego jeszcze tan wspaniały maraton. Co prawda wiązało się to z faktem biegania 42km mniej więcej co 3 tygodnie bo w planach biegowych miałem długo wyczekiwany BerlinMarathon oraz oczywiście maraton w Krynicy. Ale co tam – nic nie było w stanie „zdjąć” uśmiechu z mojej twarzy. Podróż i Amsterdam. Krótki lot do Amsterdamu i bardzo dobra lokalizacja hotelu sprawiły, ze z centrum Warszawy po niespełna 3,5h znalazłem się w centrum Amsterdamu a w zasadzie w centrum dużej imprezy. Piątkowy wieczór i cześć nocy spędziłem na poznaniu miasta – bynajmniej, atmosfera była bardziej imprezowa niż sportowa. Inaczej niż np. w Berlinie, gdzie weekend maratoński wypełnia miasto w 100%. Cóż tu dużo pisać…Taki klimat Amsterdamu ma swój niepowtarzalny urok. Sobota już bardziej biegowa – widać ludzi biegających, spacerujących z pakietami startowymi, barierki na ulicach zwiastujące imprezę. Najbardziej widać to w okolicach Stadionu Olimpijskiego gdzie usytuowane było maratońskie EXPO. Szybkie zwiedzanie stadionu, odbiór pakietu, wszystko sprawnie, miło i sympatycznie. Mili ludzie z obsługi znali nawet zmiany w komunikacji miejskiej. Na pytanie czym będzie można podjechać na start i później wrócić do hotelu odpowiadali jednym słowem „METRO”. Nie było by w tym nic dziwnego – w końcu znaczna część miasta będzie zablokowana przez maraton, gdyby nie fakt, że metro w Amsterdamie jeździ bardziej po obrzeżach miasta niż po centrum a tam właśnie mieszkałem:) Koniec końców faktycznie metro + odpowiednio dobrany tramwaj rozwiązywał problem transportu w 100%. Dzień startu. Szybkie śniadanie w hotelu, jak zwykle zbyt dużo zjeść nie mogę, jest przecież ok 7:00 – normalnie mój żołądek jeszcze śpi. Potem tramwaj, przesiadka w kolejny tramwaj potem metro, przesiadka w inne metro i już prawie na stadionie. Dobrze, że obsługa metra podstawiła dodatkowe pociągi bo niestety na stacji przesiadkowej do 2’ch kolejnych pociągów po prostu się nie zmieściłem. Wreszcie widzę mury stadionu. Szybko oddałem depozyt, nie było kolejek – wszystko sprawnie i potem na linie startu… Tu duża dawka adrenaliny. Stadion wypełniony biegaczami. Coś wspaniałego, w tle słychać utwór „Conquest of Paradise” – Vangelisa. Na trybunach kibice… Był to najlepszy start ze wszystkich moich biegów. Po strzale startera, jakieś 250 metrów po bieżni i opuszczam stadion. Tutaj jedyny minus, stałem w strefie 3h-3,5h wiec niedaleko a po wybiegnięciu ze stadionu – korek!. Wtedy to uświadomiłem sobie dlaczego ten maraton posiada taki niski limit uczestników, trasa jest wąska i niestety więcej biegaczy by się nie zmieściło. Najpierw pętla w okolicach stadionu i parku Vindelpark potem bieg na południe i wzdłuż rzeki Amstel. Biegnie mi się dobrze, nie atakowałem życiówki, chciałem skończyć z czasem poniżej 3:30, po to aby po drodze mieć czas na oglądanie miasta. Dwa razy widziałem biegaczy z czołówki – oni bynajmniej nie zwiedzali. Pogoda wymarzona do biegania, nie za ciepło i nie za zimno – optymalnie. Maratońskie „Bary” ustawione mniej więcej co 5km, ale dobrze, że wziąłem swój żel bo na 20km zgłodniałem. Organizatorzy, żele dali ciut później. Trasa wzdłuż rzeki piękna, wyobrażałem sobie ją jako ścieżkę treningową, mały ruch, dużo zieleni – super. Potem powrót do miasta – poznaje stacje metra i cały czas biegnę w okolicach 4:30 min/km. Na 30 km pierwszy raz pouczyłem delikatne zmęczenie dystansem, w zasadzie to chyba okolica przez chwilę stała się bardziej nudnaJ Tak to sobie wytłumaczyłem. Niestety im bliżej mety tym okolica stawała się ciekawsza, wręcz bardzo ciekawa, a ja coraz bardziej odczuwałem dyskomfort w nogach. Powiedzmy, że to wina maratonu w Berlinie, który biegłem 3 tygodnie wcześniej. Na „Koral Maraton” winy nie zrzucę. Całe szczęście jest coraz bliżej mety i wiem, że tragedii ani „ściany” nie ma wiec dobry humor mi dopisuje. Przybijam „piątki” z kibicami, biegnąc obok swojego hotelu, wbiegam do parku, który już znam dobrze z początku trasy w wiem, że zostało niecałe 3 km. Końcówkę biegnę szybciej, wstąpił we mnie duch rywalizacji i postanowiłem, że spróbuje pobiec poniżej 3:20. Wybiegam z parku, jeszcze 2 znane ronda i już widzę stadion. Tam euforia pełna (widać na zdjęciach). Finisz na tartanie i 3:19:34 na zegarku. Po biegu…... Sprawnie i bez większej celebracji wróciłem do hotelu, tego samego dnia czekał mnie powrót do Warszawy. Prysznic, obiad w pobliskiej knajpie i na lotnisko. Pociągi z Central Station na lotnisko Schiphol jeżdżą co chwila więc ok 17 byłem już na miejscu. Po odprawie w holu wylotów dopiero obejrzałem porządnie medal. Świetna pamiątka, „wybijana” przez tamtejszą mennice. Pragnienie zaspokoiłem holenderskim piwem i wreszcie miałem czas na maratonowe refleksje. Byłem zmęczony ale i zadowolony, mojego zadowolenia nie zburzył nawet fakt iż zamiast w Warszawie wylądowałem w Gdańsku (z powodu mgły) i resztę podróży Gdańsk -> Warszawa musiałem odbyć autokarem. Podróż przedłużyła się o około 7h… ale co tam. Tego dnia nic niebyło wstanie mnie zmęczyć…
|
64. | 30.09.2012 | 39 Berlin Marathon | Niemcy | | 42,195 | 19187 | 03:16:48 | 03:19:12 | 3530 | 34348 | 10% | 12,9 | 04:40 | | | |
62. | 09.09.2012 | III Festiwal Biegowy - Koral Maraton | Polska | | 42,195 | 1648 | 03:44:52 | 03:45:05 | 173 | 485 | 36% | 11,3 | 05:20 | | | |
56. | 25.03.2012 | 35 Barcelona Marathon 2012 | Hiszpania | | 42,195 | 2015 | 03:17:42 | 03.19:35 | 2260 | 16194 | 14% | 12,8 | 04:41 | | | |
51. | 13.11.2011 | 29 Athens Classic Marathon | Grecja | | 42,195 | 2421 | 03:17:40 | 03:18:18 | 422 | 6144 | 7% | 12,8 | 04:41 | | | |
44. | 11.09.2011 | Tallinn Marathon | Estonia | | 42,195 | 298 | 03:39:33 | 03:39:40 | 390 | 1264 | 31% | 11,5 | 05:12 | | | |
41. | 22.05.2011 | 21 Riga Marathon | Łotwa | | 42,195 | 1011 | 03:41:31 | 03:41:48 | 226 | 805 | 28% | 11,4 | 05:15 | | | |
40. | 17.04.2011 | X Cracovia Maraton | Polska | | 42,195 | 1652 | 03:34:03 | 03:34:29 | 698 | 3205 | 22% | 11,8 | 05:04 | | | |
31. | 24.10.2010 | 37 Maraton Dębno | Polska | | 42,195 | 415 | 03:36:06 | 03:36:18 | 338 | 976 | 35% | 11,7 | 05:07 | | | |
30. | 26.09.2010 | 32 Maraton Warszawski | Polska | | 42,195 | 2156 | 03:30:56 | 03:31:24 | 512 | 3323 | 15% | 12,0 | 05:00 | | | |
20. | 11.10.2009 | 10 Poznan Maraton | Polska | | 42,195 | 257 | 03:23:52 | 03:24:06 | 521 | 4018 | 13% | 12,4 | 04:50 | | | |
17. | 13.09.2009 | XXVII Wrocław Maraton | Polska | | 42,195 | 1608 | 03:26:03 | 03:26:16 | 270 | 1733 | 16% | 12,3 | 04:53 | | | |
13. | 26.04.2009 | VIII Cracovia Maraton | Polska | | 42,195 | 1213 | 03:18:50 | 03:19:22 | 209 | 1786 | 12% | 12,7 | 04:43 | | | |
Liczba startów: 38 [1596 km] |